10 maja 2014

Rozdział VII - Zniewaga

Władca Bumithrii wpatrywał się oniemiały w ramię przyjaciela, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Naruto miał tę ranę odkąd skończył 17 lat. Pamiętał ten dzień jak dziś.
Sasuke i Naruto wraz z towarzyszami często uciekali od pałacowego zamieszania do lasu. To była ich ulubiona forma spędzania wolnego czasu. Podczas tych krótkich chwil zazwyczaj polowali, pojedynkowali na miecze, albo rozmawiali. Naruto jako jedyny potrafił przebić się przez skorupę Sasuke i dlatego zostali przyjaciółmi już w pierwszej klasie akademii. Ich wspólne początki do łatwych nie należały. Obfitowały w kłótnie, pyskówki i wyzywanie się na pojedynki magiczne.
Tamtego dnia zabrali ze sobą łuki, by polować na jelenie. Jednak oboje nigdy nie mieli talentu do strzelania czy cierpliwości do czekania.
Mortfifer dawno pobiegł gdzieś za małym stadkiem niemych łani, a oni dalej czekali skryci w zaroślach za powalonym pniem i wymieniali ciche uwagi.
- Ojciec szykuje atak na Esselunith. Znów zbiera armię - zaczął Sasuke, markując opanowanie.
- Znów? - Naruto spochmurniał.
- Mnie też się to nie podoba. Nie pojmuję jaki cel ma ta cała wojna. Kiedyś to naprawdę był spór o ziemię, ale dziś…
- Dziś już tylko o dumę i o to, kto wygra. Dobrze wiem. - Oboje na moment ucichli.
Sasuke ostatnio często kłócił się o to z ojcem.
- Ojciec chce, żebym tym razem też wziął udział w potyczce. - Sasuke był dobrym wojownikiem i nie bał się starcia. Sprzeciwiał się właśnie dlatego, że nie widział w tym sensu. Nie chciał zabijać niewinnych ludzi.
Naruto, z taką powagą jak nigdy, położył dłoń na ramieniu przyjaciela.
- Wiesz, że jeśli już pójdziemy się bić, to razem - zapewnił z błyskiem determinacji w oczach.
Był naprawdę dobrą osobą. Wiecznie pogodną i optymistycznie nastawioną. Niezależnie od tego, jak wielkiego poświęcenia spodziewało się od niego życie. Ponadto jego szlachetny sposób myślenia wciąż zaskakiwał Sasuke. „Jak ginąć to tylko razem.”
Teraz książę, niezdolny, by się odezwać, skinął tylko głową. Rzadko zdarzało mu się odczuwać takie nagromadzenie emocji. Zawsze się pilnował, by ich nie okazywać i czuć jak najmniej. Jednak tym razem był Naruto głęboko wdzięczny.
Nagle jego czuły słuch wyłapał dźwięk łamanych przez racice gałązek i w ich polu widzenia znalazł się pędzący prosto na nich jeleń. Uciekał przed czymś, bo ślina pieniła się u jego pyska, a oczy błyszczały paniką - strachem o swoje życie.
Naruto wypuścił strzałę w stronę jaka, ale chybił. Zwierzę zarżało i przyspieszyło. Jednym skokiem przesadziło kłodę, za którą się skrywali i wylądowało kilka centymetrów od nich, by zaraz popędzić i zniknąć wśród drzew.
To, co goniło jelenia nie było zwykłym drapieżnikiem. Coś ogromnego przedzierało się w ich kierunku, łamiąc drzewa jak zapałki.
Naruto uśmiechnął się groźnie. Miał talent w poskramianiu dzikich bestii. Uchiha nie wiedział, jak przyjaciel to robi, ale potrafił zapanować nad potworami. Blondyn rzucił się więc do przodu.
Sasuke wyczuł instynktownie, że to błąd. W momencie, gdy zobaczył kamienną skórę polującego zębacza, wiedział, że to nie skończy się dla nich dobrze. Stworzenie było dwa razy większe od Naruto. Ogromne kły ociekały śliną, a oczy płonęły głodem. Dziki zębacz węszył zapamiętale, ale gdy woń jelenia zastąpiła bardziej kusząca ludzka, zaryczał wściekle.
Naruto pochwycił spojrzenie istoty, ale ta zamiast się zawahać i zatrzymać, zaszarżowała zanim Uchiha zdążył coś zrobić. Zamachnęła się łapą i wielkimi pazurami rozorała ramię i pierś przyjaciela.
Powietrze wypełnił krzyk Naruto i zapach obficie płynącej krwi.
Niewiele myśląc Sasuke zgromadził w dłoniach kulę ognia i cisnął nią prosto w oczy potwora, oślepiając go. Zwierzę w agonii uciekło od źródła zagrożenia i zniknęło im z oczu.
Spanikowany Uchiha podbiegł do wijącego się z bólu Naruto. Rozcięcia były straszne. Ciągnęły się od piersi do zagięcia łokcia, ukazując spustoszenia w tkankach. Niewiele osób w Bumithrii przeżywało takie rany.
Sasuke przeraził się nie na żarty. Nie mógł go stracić. Naruto nie wolno było umierać. „Jak umierać to razem.” Zdjął swoją koszulę i przycisnął ją do rany, tamując krwawienie. Jak w amoku krzyknął imię swojego towarzysza.
Całe szczęście Mortifer już kierował się w ich stronę. Przyspieszył, gdy usłyszał pełne przerażenia wezwanie. Widząc, co się stało, z pomocą Sasuke wziął blondyna na grzbiet i czym prędzej pobiegli do miasta.
Później dla księcia nastały godziny pełne napięcia, strachu o życie jedynego przyjaciela, wyrzutów sumienia i krzyków Naruto.
Medykom udało się uratować rękę, ale poinformowano Sasuke, że przyjaciel nie odzyska w niej sprawności, a ponadto kolejne godziny zadecydują o jego życiu.
Jednak Naruto w końcu się wylizał. Konsekwencje były ogromne, a Sasuke bał się jak nigdy. Zdał sobie wtedy sprawę, że może stracić jedyną osobę, która sprawiała, że chciał żyć, podnosić się rano z łóżka i walczyć ze swoimi demonami. Dopiero w tamtej chwili naprawdę docenił wartość przyjaźni.
Dlatego teraz nie dowierzał, a wszystko zapoczątkowało wtargnięcie Naruto do wielkiej sali. Oczywiście ten młotek zawsze miał talent do przerywania ważnych narad i spotkań, ale tym razem coś w jego wyrazie twarzy zaintrygowało Uchihę na tyle, by odesłał harpie Dojrę i Mojrę, z którymi omawiał strategię i ich ciężką sytuację. Do miasta wciąż przybywały stworzenia z całej Bumithrii, a im zaczynało brakować miejsca i żywności.
Naruto zaczął od słów „Nie uwierzysz!”. Przyjaciel od dawna nie widział go tak rozentuzjazmowanego.
Oczywiście blondyn zasypał go gradem poplątanych słów, z których Uchiha nie wiele zrozumiał, ale gdy Naruto odsłonił swoje lewe ramię… Sasuke zaniemówił.
- Nie uwierzysz - powtórzył niebieskooki, chcąc opowiedzieć swoja nieskładną historię jeszcze raz, ale zaszokowany Uchiha mu przerwał.
- Masz rację. Ja już nie wierzę. - Nie mógł pojąć jak to możliwe. Żaden z bumithriańskich medyków nie dokonałby czegoś takiego. Do tego potrzeba by cudu.
- To dzięki Hinacie - Naruto był jeszcze zbyt podekscytowany i pod wpływem mikstur elfki, żeby móc wszystko jasno powiedzieć.
- Dzięki komu? - Uchiha miał wrażenie, że już słyszał to imię, ale nie kojarzył gdzie.
- No dzięki królowej Sakurze i jej medykowi, Hinacie. Kiedy podczas rozmowy pokazałem im tą bliznę, bez zastanowienia mnie zbadała, a potem powiedziała, że bez problemu zrekonstruuje mi rękę. Jeszcze tego samego dnia poszedłem z nią po zioła. - Nagle wypadł z rytmu, wspominając tamto popołudnie. - Ona jest taka miła i urocza. Te rumieńce, jak je widzę, to aż… A do tego jest taka śliczna, żebyś ty widział…
Sasuke chrząknął znacząco i Naruto zorientował się, że zszedł z tematu.
- A dzisiaj uśpiły mnie, znieczuliły i po dwóch godzinach jest jak nowa. - Przyjaciel uniósł rękę do góry, prezentując przywróconą sprawność. - Ach… Sasuke. Teraz to dopiero będziemy mieć pojedynki na miecze.
Uchiha wciąż jeszcze był pod wrażeniem zdolności elfiego medyka. W myślach zgodził się co do ich potyczek. Naruto dorównywał mu jedną ręką, a co dopiero z dwoma… Tylko jedna rzecz nie zgadzała się królowi.
- Jak myślisz, dlaczego ci pomogły? W końcu jesteśmy wrogami, a Haruno nas nienawidzi.
- Wiesz, myślę, że mnie polubiły. One nie są wcale takie, jak nam się wydawało Sasuke. Może wydają się być rozpieszczonymi, napuszonymi damami, ale tak nie jest… Jestem zdania, że każdego trzeba poznać lepiej, zanim się go oceni i jak widać to popłaca. A królowa… wydaje mi się, że jej nienawiść jest tak naprawdę wymuszona. Kazali jej nas nienawidzić. W końcu jest władczynią Esselunith i poczuwa się do tej roli. Kocha swoją krainę, co do tego nie ma wątpliwości, tylko… ona myśli najpierw o niej, a na końcu o sobie. Dawno nie spotkałem się z takim altruizmem. Poza tym nie zapominaj, że w moich żyłach płynie elficka krew i one doskonale o tym wiedzą, inaczej moim żywiołem byłby ogień, a nie powietrze.
Uchiha zamyślił się głęboko nad słowami przyjaciela.
- Zaprosiłem je na wtorkowe sądy.
- Myślę, że to dobre posunięcie. Zobaczą, że nie takiś straszny, jak cię malują.
Sasuke uniósł srogo brwi, w odpowiedzi na uszczypliwości Naruto, ale nic nie odpowiedział. Właśnie o to mu chodziło.
- Idź i naciesz się odzyskaną sprawnością Naruto. Mam jeszcze dużo do zrobienia.

Sakura wciąż zastanawiała się, czy dobrze robi. Na wszelki wypadek zabrała ze sobą Tsezil, chociaż wiedziała, że tygrysica i tak nie puściłaby jej samej. Jej towarzyszka nie ufała tutaj nikomu, ale poparła Sakurę w kontynuowaniu nauki… no i zdobywaniu informacji o władcy Bumithrii.
O tej porze przez Akademię Magii przewijało się mnóstwo ludzi i innych stworzeń, które uczęszczały na zajęcia, dlatego Sakura czekała w najdalszym kącie biblioteki z nasuniętym na twarz kapturem płaszcza. Wolała nie zostać tutaj rozpoznana. Uważnie obserwowała mijających ją magów. Denerwowała się. Spojrzała na czujną tygrysicę. Studenci też chodzili na zajęcia ze swoimi towarzyszami, dlatego przejścia i korytarze były szerokie, a sale wysokie. Nie zawsze stworzenia mogły podróżować na ramieniu. Udało jej się nawet wypatrzyć czerwonego smoka, który dreptał za rudowłosą dziewczyną. Miała jakieś 18 lat, bo jej smok był jeszcze młody i niewielkich gabarytów.
Sakurę tak pochłonęły obserwacje, że na widok Reinira aż podskoczyła.
- Witaj królowo. - Skłonił się z uśmiechem.
- Dzień dobry Reinirze - odpowiedziała, uspokajając głośne bicie serca.
- Widzę, że przyszłaś z towarzyszką. - Z zainteresowaniem zwrócił się do Tsezil. - To dla mnie zaszczyt. Pierwszy raz widzę tygrysa benguickiego i myślę, że to wspaniała rasa. Jesteś naprawdę piękna w swojej potędze o szlachetna. - Skłonił się ponownie.
- Jestem Tsezil mistrzu. Cieszę się, że nauczono cię ogłady. - Tygrysica szanowała ludzi, którzy szanowali ją. Nie ufała Reinirowi, ale wydał jej się mądrym, ciekawym człowiekiem, któremu warto poświęcić czas.
Staruszek uśmiechnął się do nich obu.
- Mam nadzieję, że nie czekałyście zbyt długo. Kazałem Veronice was pilnować, ale ucięła sobie drzemkę i nie zauważyła waszego przybycia.
Sakura z zaskoczeniem odkryła, że przypatruje im się para błyszczących, bursztynowych oczu. Wielka sowa sfrunęła ociężale z regału na księgi i wylądowała na ramieniu maga. Była piękna, chociaż już bardzo stara. Jej brązowe pióra wyglądały, jakby okrył je kurz siwizny.
- Nie martw się o to Reinirze. Miło mi cię poznać Veronico - dodała uprzejmie.
Sowa wygruchała ciche powitanie i schowała łepek pod skrzydło.
- Cóż, jeśli pozwolisz, to zróbmy to, co dziś dla ciebie zaplanowałem. - Reinir skinął na nią z uśmiechem, by poszła za nim. - Nie sądzę, żebyś musiała mieć na głowie kaptur. I tak wiadomo, że jesteś z Esselunith. Obecność twojej towarzyszki cię zdradza.
Sakura musiała przyznać magowi rację, ale bez kaptura czuła się źle. Każda mijana osoba zwracała na nich swoje spojrzenie i przerywała rozmowę… Miała wrażenie, że każde wrogie spojrzenie wbija się w nią niczym sztylet.
- Chciałbym, żebyś zobaczyła jak nauczamy magii ognia i nie tylko. Zajrzymy do każdej sali.
Sakura potaknęła i położyła dłoń na rogu tygrysicy. Wyczuwała zdenerwowanie przyjaciółki.
Reinir zatrzymał się w końcu przy pierwszych dębowych drzwiach. Popatrzył Sakurze w oczy, chcąc dodać jej otuchy.
- Nie martw się królowo. Nic ci tu nie grozi. - Puścił do niej oko i pchnął drzwi.
Sakura nieśmiało zajrzała do środka.
W ławkach siedziały dzieci w wieku od ośmiu do dziewięciu lat. Był to poziom podstawowy. Młoda wykładowczyni energicznie przedstawiała koło zależności żywiołów, opowiadając jakąś barwną historię.
- Te dzieci to użytkownicy wszystkich żywiołów. Mamy pięć klas takich pierwszorocznych. Oczywiście większość ma naturę magii ognia, ale na tym etapie nie jest to takie istotne. Ten rocznik ma dwie osoby z magią powietrza, trzy z ziemi i jedną wody.
Sakura przekalkulowała w to myślach. W Esselunith może pięć osób w danym roczniku władało magią ognia.
- Chodźmy dalej.
Następna klasa składała się już tylko z magów ognia. Uczyli się panowania nad energią. Nauczyciel pokazywał jak przy użyciu najmniejszej jej ilości zwęglić sznurek tak, by się nie zapalił. Jednak co chwila czyjś stawał w płomieniach.
- To też jest jeszcze podstawa. - Reinir kontynuował przyciszonym głosem. - Uczymy dzieci do dziesiątego roku życia, jak zapalać, żeby się nie wypalić. Bez ukończenia tej klasy ani rusz. Dalej uczymy już technik.
Na trzecim roku uczono dzieci podstawowych technik i praktycznego wykorzystania magii ognia. Rozpalanie ogniska, zapalanie świec.
- Na początku uczymy wzniecania płomieni na podłożu i podtrzymywania ich. To jeszcze nie jest zaawansowana magia. Dopiero na czwartym roku można zdobyć pierwszy dyplom na stopień zaawansowany.
Czwarta klasa uczyła się akurat na zewnątrz. Uczniowie mieli za zadanie wzniecić ogień w obrębie narysowanego na ziemi kwadratu, utrzymać go i powstrzymać. Wymagało to od nich nie lada wysiłku.
- Wiesz jaki jest egzamin, królowo?
Sakura pokręciła głową. Zafascynowana wpatrywała się w wysiłki uczniów i ich mniejsze lub większe sukcesy.
- Trzeba powstrzymać pożar bez pomocy wody.
- Ciężkie zadanie - przyznała dziewczyna. Własny egzamin miała dopiero w piątej klasie i miała za zadanie uformować z dwustu litrów wody bańkę i utrzymać ją nad powierzchnią ziemi.
- Jednakże na piątym roku uczymy poważnych rzeczy. Uczniowie trafiają tu w wieku dwunastu lub trzynastu lat, ale zostają nie raz dłużej jak dwa lata.
Piąta klasa w swojej sali próbowała zrobić ogień z niczego.
- Jak wiesz w przypadku magii ognia nie możemy posiłkować się energią z zewnątrz. Mag powietrza czerpie energię z powietrza, którego ma wszędzie pod dostatkiem, mag ziemi z tego, po czym stąpa, a mag wody… przecież woda jest wszędzie… w powietrzu, w ziemi w każdej istocie. Dlatego wy nie męczycie się tak szybko, jeśli wiecie co robić. A ogień? Widzisz, tylko w bardzo szczególnych przypadkach jest możliwe zaczerpnięcie energii. Dlatego przemieniamy własną siłę w ogień. Większość magów wspomaga się różnymi ziołami, miksturami, albo nosi ze sobą drewno. Zawsze łatwiej jest zaczepić na czymś iskrę.
Dzieci siedziały w kole. Miały za zadanie umieścić płomyk w słoiku.
- Największym minusem naszej magii jest to, że bardzo ciężko podtrzymać to, co już udało się stworzyć.
Nagle w jednym ze słoików zamigotał pojedynczy świetlik, ale niemal natychmiast zgasł. Niemniej student wzbudził poruszenie i zewsząd dosięgły go gratulacje kolegów.
- Chodźmy dalej. W szóstej klasie uczymy technik bitewnych. Po ukończeniu tego roku można zdobyć mistrza, ale nie łudź się, że ktokolwiek zdobył go w wieku piętnastu lat. Ja sam zaliczyłem ten rok w wieku szesnastu i Sasuke Uchiha także.
Sakura zamyśliła się. Ona sama zyskała mistrza już w wieku piętnastu lat.
- Czyli spędzają w tej klasie kilka lat?
- Czasem dwa, czasem cztery. Niektórzy po kilku nie udanych próbach zaliczenia egzaminu rezygnują, a inni się nie poddają.
Reinir pchnął największe drzwi. Ta sala treningowa była ogromna. Chyba większa niż sala tronowa w Esselunith. Ściany w wielu miejscach były poczerniałe od ognia.
Studenci pracowali w parach, wytrwale rzucając i przejmując kule ognia. Wszyscy mieli na sobie specjalne stroje i rękawice, ale i tak takie ćwiczenia wiązały się z dotkliwymi poparzeniami.
- To tylko jedna z technik - powiedział Reinir, widząc, że Sakura patrzy na ten ognisty taniec jak urzeczona. - Jedna osoba tworzy kulę i ją rzuca. Druga ma za zadanie ją przechwycić tak, żeby nie zgasła. Na zamianę podtrzymują jej energię.
Po tym krótkim pokazie zabrał królową do kolejnej sali.
- Na arcymagów uczymy w kryształowych salach. Studenci używają już naprawdę potężnych technik, które z łatwością mogą wyrządzić ogromne krzywdy.
Ostatnia sala była jak gdyby pomieszczeniem w pomieszczeniu, podobnych rozmiarów jak poprzednia, ale ci, którzy nie ćwiczyli, albo przyszli tylko popatrzeć, znajdowali się w niewielkiej przestrzeni na trybunach, a za szklaną szybą działy się niesamowite rzeczy.
Młody mag jak wirtuoz stworzył ogromną kulę wirującego, syczącego ognia, który niespodziewanie wylał się z niej płonącym strumieniem. Chwilę zajęło zrozumienie Sakurze, że po szklanej podłodze pełza smok. Nagle odwrócił w ich stronę wielki łeb i rzygnął strumieniem ognia. Królowa wstrzymała oddech, gdy w jej stronę popłynęły gwałtowną chmurą złote i pomarańczowe języki, jednak szklana bariera je zatrzymała i zniknęły. Magiczny smok skurczył się i rozłożył skrzydła, by zakołować nad głową stworzyciela, zaszarżować na szklaną szybę i zniknąć zupełnie w snopie złotych iskier.
Reinir pokiwał głową z zadowoleniem, a Sakura nadal oniemiała wpatrywała się we wręcz bolesną pustkę, jaką pozostawił po sobie piękny magiczny twór.
Kiedy chłopak wyszedł ze szklanej sali, odkrywając przed wzrokiem królowej szklane drzwi i mnóstwo blizn po oparzeniach na jego rękach, arcymag podszedł do ucznia.
- Gratuluję Irogirze. Wspaniała magia. Jutro możesz odebrać dyplom - oznajmił z dobrotliwym uśmiechem i błyskiem w szarych oczach.
Na twarzy zaskoczonego studenta odmalowała się radość, a potem wdzięczność. Uścisnął Reinira ze łzami w oczach i podziękował mu gorąco za lata nauki.
Sakurę trochę zaskoczyło, że mistrz od tak wręczył uczniowi świadectwo ukończenia akademii, więc gdy tylko do niej wrócił, zapytała go o to.
- To twój student Reinirze?
Staruszek uśmiechnął się.
- Były student. Rozumiem, że wy macie trochę inny system. Tutaj możesz dostać arcymistrza w każdej chwili, jeśli tylko twój mentor uzna, że jesteś już gotowa. Ten chłopiec niczego już by się nie nauczył. Jego techniki prezentują niesamowity kunszt i arsenał umiejętności. Jestem mentorem tej grupy od ośmiu lat. Przejąłem ja po kimś innym. To naprawdę zdolne dzieciaki.
Reinir zwrócił się do swojej klasy, która wciąż zawzięcie dyskutowała o poprzedniku i składała koledze szczere gratulacje.
- Moi drodzy, koniec na dzisiaj. Mam jeszcze trochę zajęć. Przygotujcie na jutro coś związanego z drzewem. Powodzenia.
Studenci wychodząc z sali, żegnali swojego mistrza i przyglądali się badawczo królowej i jej towarzyszce. W większości tych spojrzeń Sakura widziała tylko nienawiść podobną do tej, którą sama darzyła Uchihę. Zabolało ją to, ale jednocześnie zmusiło do refleksji. Ile z tych osób to sieroty, albo pół sieroty? Pochodzili z tego pokolenia, którego rodzice walczyli przeciwko Esselunith. Dzieci w młodszych klasach nie zwracały na nią uwagi, albo kłaniały się nieśmiało, zachęcone jej ciepłym uśmiechem.
- Królowo, widzę, że coś cię dręczy. - Szczere strapienie w głosie arcymaga wzruszyło dziewczynę.
Przejęta Tsezil otarła się o jej dłoń.
- Nie spodziewałam się innej reakcji na moją osobę, ale i tak ciężko mi to znieść, kiedy to nie ja jestem źródłem ich cierpienia. - Zielone oczy przeszył smutek. - Może gdyby to była moja wina, to wyrzuty sumienia, które mam nie ciążyłyby mi tak bardzo.
Mag poklepał Sakurę po ramieniu.
- Gdyby to była twoja wina, to wyrzuty sumienia nie pozwalałyby ci żyć. Poza tym… - Popatrzył na nią z tą wiekową mądrością w oczach. - Jestem starszej daty niż te dzieci i ich rodzice, a nie obwiniam cię. Widzisz, od początku miałem cię za dobrą, wielkoduszną osobę i pokładałam dużo wiary zarówno w ciebie jak i młodego panicza Uchihe. W was nie ma już tyle pierwotnej nienawiści waszych przodków. Patrzycie szerzej i dostrzegacie coś więcej poza czubkiem własnego nosa i dumą. Odkąd posadzono cię na tronie, Bumithria się rozwija i rozkwita. - Westchną ciężko. - Początkowo ojciec panicza Sasuke był przeciwny zawieszeniu broni i twojej ugodowej polityce. Chciał zbierać armię i wyruszać do ataku, ale wtedy paniczowi udało się go przekonać. Miałem szczęście słyszeć jego słowa, gdyż byłem głównodowodzącym oddziału magów. Omawialiśmy właśnie z pozostałymi taktykę, a on wszedł do sali przybity i gniewny.
„Jesteś z siebie zadowolony?!” - wykrzyczał królowi prosto w twarz, a nigdy przedtem się na to nie odważył. - „Spójrz na tych ludzi. Wszędzie rozpacz, strach i żałoba i tak jest od prawie trzech i pół tysiąca lat! Król Esselunith nie żyje, czego ty jeszcze od nich chcesz?! Mają przed tobą klękać jak my wszyscy?! Nie chcę już więcej krwi i śmierci!” - Niby nic takiego. Parę słów wypowiedzianych przez osiemnastoletniego młodziana pod wpływem emocji, ale nigdy wcześniej nie miał tyle odwagi, by mu się otwarcie sprzeciwić. Wtedy po tej bitwie zrozumiał cierpienie ludzi, udało mu się spojrzeć poza tą nienawiść. To dało mi nadzieję. Jakiś czas później jego ojciec zachorował i młody panicz sam został królem. Był moim najwybitniejszym uczniem Sakuro.
Królowa zacisnęła pięści. Przypomniała sobie chwile, gdy wniesiono martwe ciało jej ojca i gdy pierwszy raz w wieku piętnastu lat zasiadła po koronacji na tronie. Wspomnienia wciąż zadawały jej niewysłowiony ból. Nie chciała słuchać, jaki to Uchiha jest wspaniały. Zdała sobie sprawę z tego, że się zapomniała. Nie przyjechała tu na przyjacielską wizytę, tylko do niewoli, by ten morderca mógł okazać tym swoją wyższość. Co było w tym takiego szlachetnego?
- Reinirze, myślę, że masz o swoim uczniu zbyt wysokie mniemanie. To ja wyszłam z inicjatywą sojuszu i to ja nie chciałam rozlewać krwi! Jemu było bez różnicy!- Bardzo starała się nie unosić głosu, ale już nie potrafiła kontrolować emocji. Poczuła na języku ciężki smak goryczy i wściekłości. Nie powinna była spotkać się z magiem Bumithrianinem, i tak się z nim spoufalać.
- Sądzę, że to ty się mylisz. - Zwrócił się do niej, jak dorosły, który karci niedoświadczone dziecko, ale zachował przy tym niezmącony spokój i pobłażliwy uśmiech. - Znam Sasuke bardzo dobrze. Ty widziałaś go ledwie kilka razy. Bardzo dobrze potrafi ukrywać swoje prawdziwe intencje i powody. Spróbuj nie oceniać go przez pryzmat swojej nienawiści, tak jak ci studenci zrobili z tobą. Poznaj go i dopiero wtedy oceń.
Sakura nie miała zamiaru dłużej słuchać arcymaga. Z każdą chwilą bała się coraz bardziej, że jego słowa do niej przemawiają. Nie mogła się złamać. Jej obowiązkiem było nienawidzić władcę Bumithrii do końca swoich dni zarówno jako królowej, ale także jako córki.
- Do widzenia Reinirze. Dziękuję za dzisiaj - pożegnała się surowo, zerknęła porozumiewawczo na Tsezil i ruszyła w kierunku wyjścia.
- Przyjdź znów, gdy zrozumiesz i będziesz chciała o tym porozmawiać. Pokażę ci też klasy, które nie uczą się magii ognia.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Nie miała zamiaru tu więcej przychodzić.
- Spokojnie Sakura - wymruczała nadzwyczaj spokojna tygrysica.
- Zrobiłyśmy głupstwo, że tu przyszłyśmy. - Głos trząsł jej się ze złości.
- Nie mów tak. Ta wizyta wcale nie była bezowocna.
Królowa nie wiedziała, o czym mówi Tsezil i dlaczego nie podziela jej frustracji, jednak własna furia skutecznie skierowała myśli Sakury na inny tor.

Następnego dnia zgodnie z powziętym postanowieniem Sakura ubrała suknię i zaplotła włosy misternymi, elfickimi splotami. Nie wiedziała dlaczego, ale słowa Reinira wciąż ją męczyły. Po nocy emocje opadły i znów mogła wydawać trzeźwe osądy. Jakby nie patrzeć właśnie szła za jego radą. Nie była tylko pewna, czy jej wolno.
W końcu u progu pojawił się Naruto. Skłonił się przed kobietą i poczęstował ja jak zwykle wspaniałym uśmiechem. Hinata z Farhelem na ramieniu stała tuż za nim.
Bumithriańska sala tronowa niespodziewanie budziła w Sakurze poczucie bezpieczeństwa, ponieważ była niemal identyczna jak ta w jej własnym zamku. Jedynie liczba okien się nie zgadzała. Może gdyby nie Uchiha stojący na środku i pogrążony w rozmowie z harpiami, to mogłaby się zachowywać swobodnie.
Królowa już wcześniej widziała ptako-podobne istoty, ale i tak na widok tych dwóch zesztywniała. Ich żółte ślepia taksowały ją z zaciekawieniem. Ona też nie pozostała im dłużna. Od pasa w górę przypominały bowiem ludzi, jednak wydłużone, opierzone ręce służyły im za skrzydła, a ostre szpony ich ptasich nóg uderzały nieprzyjemnie o posadzkę. Nikt w Esselunith nie przywykł do oglądania takich stworzeń.
Obok królewskiego tronu leżał Mortifer. Sakura doświadczyła nieprzyjemnego deja vu, bo tygrysica niegdyś zajmowała identyczną pozycję przy niej.
Uchiha tylko raz spojrzał w ich stronę i skinął Naruto, po czym kontynuował rozmowę ze swoimi doradczyniami.
Blondyn poprowadził Sakurę i Hinatę na krzesła obok tronu i również usiadł. Sam władca dalej rozprawiał o tym, kogo będzie dziś przesłuchiwał, więc królowa uznała, że nie jest to warte podsłuchiwania. Zaczęła się za to zastanawiać, dlaczego z Naruto nigdy nie ma jego towarzysza. Już miała się o to zapytać, ale w tej samej chwili Uchiha w końcu odesłał swoje harpie i zajął miejsce na tronie. Na jego skroniach złocił się symbol władzy. Sakura nie widziała go wcześniej w koronie, domyślając się, że, podobnie jak ona sama, nie przepada za noszeniem jej. Gładka twarz nie wyrażała nic poza spokojem i pewną surowością. Pomyślała, że gdyby go nie nienawidziła, to pewnie budziłby w niej potworny strach.
Nagle odwrócił się bezpośrednio w jej kierunku i spojrzał prosto w oczy.
- Jeśli będziesz miała jakieś sugestie, to ich wysłucham.
Bił od niego ten dziwny chłód i powaga. Jednocześnie zastanawiała Sakurę jego uprzejmość wobec niej. Po raz kolejny głowiła się nad przyczyną takiego zachowania.
Królowa z równie wystudiowaną obojętnością skinęła głową i zerknęła na zestresowaną Hinatę, która siedziała wyprostowana jak struna, a na domiar starała się ciszej oddychać. Sakura pochwyciła spojrzenie przyjaciółki, chcąc dodać jej odwagi, a siedzący z drugiej strony Naruto ścisnął dłoń elfki. Tsezil była pozornie opanowana, ale nie podobało jej się, że ma miejsce obok mantikory Uchihy, toteż usiadła jak najdalej od niej.
Przez chwilę siedzieli tak wszyscy w niewygodnym milczeniu, aż drzwi otworzyły się szeroko.
Do sali wkroczyło dwóch reptilionów, prowadząc skutego kajdanami gnolla. Jego ubranie wisiało na nim brudne i w strzępach, a sierść miał w nieładzie. Czarne, niespodziewanie ludzkie oczy spoglądały dziko z hienowatego pyska.
Sakura już czuła, że zrobił coś naprawdę niegodziwego, bowiem zaraz za nim do sali została wprowadzona roztrzęsiona kobieta w wieku około czterdziestu lat.
Uchiha spojrzał z góry na pokrakę.
- Proszę przedstawić sprawę - zwrócił się do kobiety. Królowa bała się, że będzie dla niej surowy, albo zbyt chłodny, ale pomimo obojętnego tonu, coś się zmieniło w jego sposobie patrzenia.
- Nazywam się Merina i nie byłoby mnie tu u ciebie królu, gdyby twojej straży nie udało się uchwycić źródła mego nieszczęścia. Dwa tygodnie temu wyszłam na targ jak co dzień, zostawiając moje dwie córeczki w domu. Jestem wdową od dwóch lat, więc moje dziewczynki pomagały mi troszeczkę i tkały razem ze mną. Były bardzo kochane i uczynne. - Kobieta starała się zachować twardy wyraz twarzy, ale z każdą chwilą jej twarz starzała się z rozpaczy wzbogacana o nowe bruzdy. Z jej szarych, przeżartych cierpieniem oczu popłynęły łzy. Sakurze na ten widok krajało się serce. - Kiedy wróciłam tamtego wieczora do domu, wnętrze izby było zdemolowane, a moje dzieci… - Załkała. - Moje ukochane dzieci leżały martwe, okaleczone i zgwałcone… - Matka bezsilnie pogrążyła się w bólu. Maska, którą próbowała przywdziać całkowicie opadła. Wpatrywała się pustym wzrokiem w gnolla, który bezceremonialnie szczerzył do niej swoje kły.
Sakura dawno nie słyszała zeznań o podobnej zbrodni. W Esselunith rzadko zdarzały się takie przejawy bestialstwa. Poruszona wstała powoli i podeszła do kobiety, która wcale nie zaprotestowała, gdy Sakura objęła ją ramieniem.
- Przynieście jej krzesło - zażądała, a swoje ostre spojrzenie skierowała na wartownika, stojącego przy drzwiach komnaty.
Króla trochę zbiło z tropu takie zachowanie królowej, w końcu owa matka była Bumithrianką, ale skinął głową i chwilę później strażnik wrócił z krzesłem.
Kobieta spojrzała z wdzięcznością na Sakurę, a potem na swojego władcę.
Uchiha zwrócił swoje groźne, przeszywające spojrzenie na gnolla.
- Twoje imię - słowa przecięły powietrze niczym sztylety.
Stworzenie uśmiechnęło się perfidnie.
- Silencio - szczeknął niemal zwierzęco.
- Czy przyznajesz się do popełnionej zbrodni? - Czarne oczy świdrowały pokrakę nieustępliwie.
Istota wyszczerzyła zęby jeszcze bardziej, a trochę śliny z pyska skapnęło na podłogę, co jeszcze bardziej rozgniewało króla.
- Czy się przyznajesz?! - zapytał głośniej, ale jego twarz wciąż była lodowato nieustępliwa.
Gnoll ni to szczeknął, ni to jęknął i kłapnął w stronę kobieciny swoimi szczękami. Po sali rozniósł się okrutny śmiech hieny.
- Były smakowite. Smakowite! - wykrzyczał niemal z euforią.
W Sakurze zagotowała się krew. Kobieta w jej objęciach zesztywniała i zawyła na głos z rozpaczy.
- Silencio, uznaję cię za winnego i wedle prawa Bumithrii skazuję na kastrację i dożywotnie więzienie… o ile przeżyjesz - Uchiha powiedział to niemal z lubością. W jego głosie niewątpliwie dźwięczała nuta okrucieństwa.
Potworowi zrzedła nieco mina. Reptilioni nałożyli mu na szczęki żelazny kaganiec i wyprowadzili z sali.
Sakura nie miała w zwyczaju stosowania tak strasznych kar, ale w tym wypadku zgadzała się z władcą Bumithrii. Przestraszyła ją jednak przyjemność, którą czerpał z wymierzenia tego wyroku.
Kobieta ukłoniła się nisko najpierw królowi, a potem królowej. Spojrzała na dziewczynę z nieodgadnioną miną, jakby wahała się między wdzięcznością, a nieufnością i złością, po czym wyszła.
Uchiha zmierzył Sakurę wzrokiem, analizując w myślach emocje, które okazała: przede wszystkim współczucie i zrozumienie… No i nie miała oporów, żeby podejść do kobiety, mimo że była jej całkiem obca i do tego nie z jej krainy.
- Nie zdarzają ci się zbyt często takie przypadki, prawda? - zapytał, gdy wróciła na miejsce, wypowiadając tym samym na głos konkluzję, jaka mu się nasunęła.
- Owszem. Ty chyba też nie mierzysz się z tym za każdym razem. - Sakura przyjęła chłodną pozę i opanowała targające emocje.
Uchiha prychnął drwiąco na tą ignorancję i kompletny brak zrozumienia.
- Co tydzień, a zdarzają się i gorsze przypadki, ale nie można okazywać im współczucia i się nim kierować. To bardzo zgubne. Możesz skazać niewinną osobę, a kary za takie czyny są zawsze surowe.
Pouczał ją, jakby sama o tym nie wiedziała. Oburzyła się. Sądy strasznie ją męczyły i były dla niej trudnym przeżyciem, chociaż jej królestwo nie miało tylu barbarzyńców.
Następne kilka spraw było błahych. Kradzieże, rozboje, pobicia i inne mniejsze konflikty. Uchiha doskonale utrzymywał emocje na wodzy. Pomagał mu w tym fakt, że poddani się go bali i czuli przed nim respekt. Potrafił bezbłędnie wyczuć kłamstwo. Drążył każdą sprawę, by dowiedzieć się prawdy. Królowa musiała przyznać mu punkty za wnikliwość. Sowicie wynagradzał też pokrzywdzonych i ostro karał winnych.
Sakura nie odzywała się aż do momentu, w którym do sali wprowadzono spętanego centaura. Zacisnęła dłonie na oparciu krzesła, a niepokój wzmagał się każdą chwilą. Przyjęła surową postawę. Jeszcze nie wiedziała, kogo będzie bronić, gdyż za nim weszła grupa reptilionów.
Piaskowy centaur był w strasznej kondycji: brudny, poraniony, sponiewierany i we krwi, co wzmagało w niej nowe emocje. Niemniej pozostali wojownicy też byli pobici.
Gdy tylko Esseluńtczyk dostrzegł królową, nie odrywał od niej wzroku, jakby nie mógł uwierzyć, że ją tu widzi. W jego brązowych oczach błyszczała uraza i zraniona duma. Królową trochę zaskoczył i zmartwił ten niemy wyrzut.
Zaniepokojony Uchiha zerknął na siedzącą obok różowowłosą. Czuł, że to będzie ciężki orzech do zgryzienia.
- Proszę przedstawić sprawę - zażądał.
Wojownicy zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego, a echo sali wzmagało hałas.
- Milczeć! - Gniewny głos króla przebił się przez harmider. - Najpierw poszkodowani.
Sakura zastanawiała się, czy będzie stronniczy i powinna szykować się do słownej potyczki.
- Nazywam się Raprir, a to moi kompani. Kiedy ogłoszono, że Bumithria i Esselunith zawarły w końcu pokój, bardzo nas to ucieszyło. Stacjonowaliśmy wtedy z królewską armią pod Śniącymi Wzgórzami i gdy nakazałeś królu odwrót, pomyśleliśmy, że skoro nie ma już granicy, to chcielibyśmy zobaczyć cuda Esselunith, o których tyle się słyszy. - Tu skłonił się z głębokim szacunkiem przed zaskoczoną królową. - Wszystkie duchy drzew i jezior witały nas bardzo ochoczo. Jedynie ludzie w wioskach, mówiące stworzenia i inne magiczne istoty trzymały się od nas na dystans. Któregoś wieczoru zatrzymaliśmy się w lesie w pobliżu Wąwozu Mae, by bawić się wspólnie z dziećmi lasu, jednakże nasze biesiady przerwał niespodziewany atak centaurów. Było ich czterech, a nas pięciu. Centaury to wspaniali wojownicy, ale my nie jesteśmy gorsi. Udało nam się ranić napastników, jednego zabić i jednego uwięzić. Pozostali uciekli. Zginął jeden z naszych braci, a drugi jest ciężko ranny i przebywa w bumithriańskim szpitalu. Liczymy na twoją mądrość królu. - Skłonił się, kończąc wywód.
- Przedstaw sprawę centaurze. - Królowa Esselunith wyprzedziła Uchihę i jej twarz nabrała srogiego wyrazu.
- Nazywam się Frintz. Stado, do którego należę odwiedził twój przyjaciel Ikuto z informacją, że zbieramy się do bitwy. Najsilniejszy w stadzie zebrał więc tylu, ilu mógł i wyruszył jak najprędzej. Chciałem dołączyć, ale akurat moja brzemienna żona zaczęła rodzić. Obiecałem, że gdy tylko zobaczę potomka, dołączę wraz z trzema innymi, którzy też musieli zostać wtedy w wiosce. Dwa dni później pędziliśmy już co tchu. Kiedy zbliżaliśmy się już do równin, zaniepokoiły nas hałasy, więc poszliśmy, żeby to sprawdzić. Wtedy też zobaczyliśmy driady, które tańczyły z owymi reptilionami. Nie czekając i nie myśląc wiele, zaatakowaliśmy, gdyż sądziliśmy, że to bumithriańscy szpiedzy odurzeni winem i śpiewem pięknych duchów drzew. Jednak poległ jeden z moich towarzyszy, a ja sam zostałem spętany w sieci, wiec kazałem pozostałym uciekać i biec czym prędzej do Esselunith. Dopiero od tych trzech - tu wskazał ruchem głowy na gadzich wojowników - dowiedziałem się, że ustalono pokój. Ani ja, ani moi towarzysze nie wiedzieliśmy, że łamiemy prawo, pani.
Sakura bardzo pragnęła wierzyć w słowa centaura, ale coś w tej historii jej nie pasowało i nakazało drążyć temat.
Wstała z gracją, a tygrysica podążyła za nią jak cień. Stanęła z Frintzem oko w oko. Brązowe oczy chciały uciec od jej zielonego spojrzenia, ale im nie pozwoliła. Czyli jednak się bał… coś ukrywał.
- Powiedz mi Frintz, gdzie znajduje się twoja wioska?
- W pobliżu miast elfów, po zachodniej stronie Gór Skalistych - odparł bez zająknięcia.
Kobieta zwróciła się do reptilionów.
- Raptirze, w którym dniu po ogłoszeniu rozejmu zostaliście napadnięci?
- To był piąty wieczór. Nie spieszyło nam się.
Sakura przymknęła powieki, żeby ukryć, jak jest jej z tym ciężko, jaki czuje żal i rozczarowanie. Obeszła Esseluńtczyka dookoła, dając mu znać, że został osaczony.
- Centaurze, powiedziałeś, że wyruszyliście na drugi dzień po tym, jak dotarła do was wiadomość. Mój przyjaciel Ikuto przybył wtedy do zamku wraz z zebranymi oddziałami. Armia podróżowała pięć dni. To daje tydzień. - Spojrzała mu wyzywająco w oczy. Jej zielone tęczówki błyszczały złością. - Dotarłeś do moich oddziałów na czas. Wchodziliśmy wtedy do wąwozu. Doskonale wiedziałeś, że zawarto pokój w momencie tamtego ataku, prawda?
Królowa patrzyła ze spokojem jak maskę Frintza zniekształca wściekłość. Przyłożyła mu palec do skroni. To była trudna technika. Jedna z nielicznych na poziomie arcymistrzowskim w jej arsenale, toteż rzadko się nią posługiwała. Jedynie w trudnych przypadkach. Odebrała odpowiedni impuls nerwowy i we własnej głowie zobaczyła obrazy. Poczuła rozgoryczenie zawartym pokojem, jakby uczucie było jej własnym. Nie mógł pogodzić się z przegraną. Chciał walczyć. On i jego grupa w drodze powrotnej natknęli się na Bumithrian i w rozpaczliwym akcie zemsty, zabili.
Jeden głębszy oddech wystarczył i Sakura znów patrzyła w brązowe oczy winnego.
- Dlaczego? - zapytała zdławionym szeptem do cna zraniona tym, co ujrzała i poczuła.
- To nie powinno być tak. To my powinniśmy trzymać teraz w niewoli jego, a nie na odwrót. Poddałaś się pani. - odparł półgłosem wreszcie pokazując cały zawód, który w sobie nosił.
Ostatnie słowa obudziły w królowej wściekłość. Krew w jej żyłach zawrzała, a oczy zapłonęły jadowitą zielenią tak, jak jeszcze nigdy wcześniej.
- Jesteś arogancki centaurze. Traktuję to jak zdradę Esselunith i mnie! - mówiła uniesionym głosem, ale powstrzymywała krzyk, rodzący się w jej piersi. - Jak możesz wypowiadać takie słowa?! Tym pokojem uratowałam tysiące żyć. Nie będzie więcej bólu, krwi, wdów i sierot. Pomyślałeś o tym chociaż przez sekundę? Czy może trzeźwy osąd przesłoniła ci pycha i krnąbrność?!
Frintz nie spodziewał się zobaczyć władczyni w takim stanie. Zawsze mówiono o niej, że jest łagodna, wyrozumiała i pełna miłości. Tymczasem jej oczy iskrzyły się furią i bólem. Opanował chęć cofnięcia się o krok. Był w końcu dumnym wojownikiem.
- Nie powinnaś pani zostać królową Esselunith - zawyrokował.
Sakurze na moment odebrało mowę. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Ta istota nie była w stanie pojąć, ile wyrzeczeń kosztowała ją tamta decyzja. Centaurowi przeszkadzał w oglądzie skrajny egoizm i urażona duma.
Kobieta odsunęła się od stworzenia z obrzydzeniem.
- Winny - orzekła z ciężkim sercem i opadła na swoje krzesło. Na Uchihę nie chciała patrzeć. Wiedziała, co sobie o niej pomyślał. W końcu zobaczył, jak bardzo jest słaba. Co to za władca, którego poddani nie szanują?!
Tsezil też gotowała się z emocji. Najgorzej, że jej pierwotna reakcja na wieść o sojuszu pokrywała się z tą centaura. Jednak ona zachowała otwarty umysł, a on nie. Ponadto nie była tak pobłażliwa jak Sakura.
Jednym zwinnym ruchem oparła na barkach centaura swoje potężne łapy, aż ten ugiął się od jej ciężaru i zaryczała tak przeraźliwie, jak nigdy przedtem. Miała ochotę rozerwać mu serce.
Wszyscy się wzdrygnęli. Uchihę zaskoczył taki obrót spraw. Zarówno on, jak i Sakura wiedzieli, że w ten sposób tygrysica rzuciła wyzwanie i zrobiła przy tym nie małe wrażenie na zdrajcy, któremu nogi wrosły w ziemię ze strachu.
- Centaurze - warknęła - za tą zniewagę wyzywam cię na pojedynek na śmierć i życie, a żeby było sprawiedliwie otrzymasz miecz.
Frintza oszołomiło to bardziej niż poprzedni pokaz siły. Wiedział, że trudno wyjść cało z pojedynku z tygrysem benguickim nawet, gdy ma się cały arsenał broni.
- Centaurze - Królowi w końcu udało się zebrać myśli. - według naszego prawa, jako iż doprowadzono cię przed mój sąd, skazuję cię na rok więzienia za napaść na moich poddanych.
Sakura domyśliła się, że to czysta formalność z jego strony. Czuła wolną przestrzeń, którą jej zostawił.
- Centaurze, jako że jestem królową ziem, na których się urodziłeś i których obywatelem jesteś, skazuję cię na rok więzienia za popełnioną napaść, odbieram prawo do przebywania na terytorium Esselunith i skazuję na śmierć za zdradę krainy. - Czuła, że jej serce zmienia się z żywego mięśnia w martwą bryłę ołowiu. - Mam nadzieję, że pomyślałeś o swojej żonie i dziecku, bo ja zawsze myślę najpierw o swoich ludziach, a potem o sobie. - To było okrutne z jej strony, ale on musiał zrozumieć swój błąd.
Frintz popatrzył na królową z nienawiścią.
- Pojedynek odbędzie się dziś wieczorem - dodała Tsezil, do końca burząc pewność siebie centaura.
- Odprowadzić - zażądał Uchiha i Esseluńtczyk został wyprowadzony z sali
Wbrew obawom Sakury, Sasuke Uchiha nie uznał jej za słabą. Sam również doznawał w przeszłości podobnych zniewag, ale to się skończyło, gdy któryś z kolei odważny został publicznie stracony. Uważał, że Sakura trochę zbyt łagodnie traktowała swoich obywateli, ale podziwiał jej umiejętność logicznego myślenia, mądre słowa, które skierowała do mieszańca i, pomimo wszystko, opanowanie. Wiedział, iż miała wielką ochotę na zrobienie krzywdy centaurowi, ale się powstrzymała. Poznał jej temperament i rozumiał, jak wiele ją to kosztowało. Sam, gdy pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji, poderżnął oszczercy gardło. Jednak martwiło go, że teraz kobieta wygląda na podłamaną.
Hinata dyskretnie uścisnęła ramię przyjaciółki. Różowowłosa kolejne rozprawy przesiedziała zamyślona. Nie mogła skupić się na wypowiadanych słowach. W jej głowie wciąż tkwił zarzut centaura. Zastanawiała się, jak wielu jest takich, którzy myślą o niej podobnie. Gnębiła się tym, że pogardzono jej wysiłkami, ale też wiedziała, iż musi wydać stosowne dyspozycje i określić wymiar kary za taką zbrodnię w swoim królestwie. Wciąż nie chciała uwierzyć, że Esseluńtczyk bez wyrzutów sumienia zaatakował tamtych reptilionów. Do tej pory sądziła, że jej ludzie żyją na tyle szczęśliwie, by nie popełniać podobnych czynów. Dokładała wszelkich starań, żeby tak było i przejawy okrucieństwa stały się sporadyczne.
Sakura musiała przyznać też przed samą sobą, że jej dotychczasowe spojrzenie na Uchihę było złe, a on sam nie jest takim okrutnikiem, za jakiego go miała. Okazał się być sprawiedliwy, a poza tym wyczuła, że ta fasada chłodu i obojętności to jedynie maska. Sasuke Uchiha jak każdy człowiek miał uczucia i, podobnie jak jej, zależy mu na dobru poddanych.
Kiedy ostatni spór został rozwiązany, władca Bumithrii zwrócił się bezpośrednio do królowej, elfki i tygrysicy.
- Idźcie do swoich komnat. Niech twoja towarzyszka przygotuje się do pojedynku. Poślę po was Naruto, gdy nadejdzie czas.
Sakura skinęła głową i zmierzyła Uchihę już nie tak surowym spojrzeniem jak wcześniej. Słońce górowało na horyzoncie. Do pojedynku zostały blisko dwie godziny…

7 komentarzy:

  1. Nie spodziewałam się, że podczas pobytu Sakury w Bumithrii wydarzy się coś takiego. Jednak uważam, że zbyt ostro potraktowała tego centaura. Kara śmierci jest jak dla mnie zbyt wysoka. Gorszą zbrodnią według mnie był występek gnolla. A mimo wszystko został potraktowany łagodniej. Może dlatego jest mi żal centaura, że potrafię go zrozumieć. Poza tym on działał pod wpływem silnych emocji, a jak wiadomo wtedy trudniej jest się opanować. Jestem pewna, że wiele stworzeń z Esselunith uważa podobnie jak ten centaur. Nie potrafią myśleć obiektywnie. Jednak wierze w to, że z biegiem czasu zrozumieją słuszność tej decyzji i będą traktować królową z należytym jej szacunkiem. Bo co jak co ale Sakura podjęła decyzję najlepszą z możliwych, o czym mam nadzieję, wszyscy wkrótce się przekonają ;)

    Jeżeli chodzi o Sasuke to on ukazał swoją ludzką twarz, jeśli mogę tak powiedzieć, bo jego fascynacja wydawaniem tak okrutnych wyroków z pewnością nie jest normalna. Jednak mimo wszystko wydaje mi się, że dzięki tym sądom Sakura w pewnym stopniu zmieni o nim zdanie ;) Chociaż ciągle darzy go ogromną nienawiścią to jestem pewna, że wkrótce to się zmieni.

    Z niecierpliwością czekam na kolejną notkę :D
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm... bardzo konstruktywny komentarz.
      Chodziło mi o to, żeby pokazać też te złe cechy charakteru obu postaci. Nikt nie jest idealny.
      No cóż... chyba powinnam wziąć się za kolejny rozdział, prawda.

      Pozdrawiam
      Ikula

      Usuń
  2. Świetny rozdział!
    Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Według mnie Sakura postąpiła dobrze. Coż... na jej miejscu nie wybuchłabym gniewem, tylko pogrążyła się w wątpliwościach. Z drugiej strony ten centaur działał pod wpływem emocji, a wiadomo, że wtedy nie myśli się zbyt logicznie. Pomimo to mam nadzieję, że Tsezil wypruje mu flaki ^^

    Sasuke w tym rozdziale chciał pokazać się Sakurze od tej lepszej strony. Może nawet chce ją do siebie przekonać? Byłoby miło ^^.

    Moment, jak Naruto zachwycał się Hinatą rozwalił tę cieniutką warstwę lodu, okalającą moje - mimo wszystko - wrażliwe serduszko. To było przeurocze :3
    Z nimi problemu nie będzie, ale co z parą naszych władców? Wiadomo, że Sakura zmieniła częściowo swoje zdanie o Sasuke, ale jak to się przerodzi w coś sto razy głębszego, nadal nie mam zielonego pojęcia xD. Podkreślałam to już z piędziesiąt razy, lecz teraz też to zrobię: Moja wyobraźnia najnormalniej w świecie nie może pojąć, jak to się stanie! Nie umiem wymyślić na tyle silnego i dobitnego sposobu, by paląca nienawiść Sakury zmieniła się w miłość. Chociaż istnieje też szansa, że Sasuke tak na prawdę nie zabił jej ojca, albo że zrobił to z wyraźniego powodu, co przemówi Sakurze, do jej różowej dyńki.

    No cóż, czekam na następny rozdział!

    Wikuś Chan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah... pomimo tak świetnie obmyślonej fabuły, ten moment zastanawia również mnie. No cóż... mam nadzieję, że wybrnę z klasą.

      Pozdrawiam
      Ikula

      Usuń
  3. Wybacz że nie zostawiam komentarza pod rozdziałami. Długo już czytam twojego bloga i zazdroszczę , będę go polecać wszystkim, którzy szukają ciekawej historii... A nie zwykłego SS w której Sasuke zakochuje sie w Sakurze w pierwszym rozdziale. Pozdrawiam Red Murder

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż... tak czy siak, miło mi.

      Pozdrawiam
      Ikula

      Usuń
  4. Witam,
    wspaniały, tak Sasuke oszołomiony nowiną, że ręka Naruto została wyleczona przez Hinatę, i te jego wspomnienia, widać jak bardzo docenia tą przyjaźń, mnie też bardzo zastanawia gdzie jest towarzysz Naruto, Sakura opanowana...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń