Dzień był wyjątkowo posępny.
Ołowiane chmury zwisały ciężko nad miastem, jakby zwiastowały nadciągającą
klęskę.
Esselunith i Bumithria
od wieków toczyły przeciwko sobie wojnę, jako dwa królestwa dzielnicowe,
roszczące sobie prawo do władania ziemiami królestwa Darkstorn.
Mieli już 3453 rok od
założenia przez wielkiego wodza Zjednoczonego Królestwa Darkstorn i 3413 rok
wojny.
Legendarny król Terrian
miał trzech synów: Esseluna, Bumithra i Zydara. Król był dobrym, wielkodusznym,
sprawiedliwym i mądrym człowiekiem. Wiedział, że najstarszy syn posiada mroczną
naturę i chciał, żeby to Bumithr, jako drugi w kolejności następca, objął tron.
Pozostali bracia, a w szczególności Zydar, który rozpaczliwie pragnął władzy i
potęgi, nie zgodzili się z wolą ojca i po jego śmierci wszczęli z Bumithrem
okrutną wojnę, w której przelano wiele krwi.
Zydarowi udało się obalić
i wygnać z zamku Bumithra. Jednak zdradził on najmłodszego brata Esseluna, więc
nie zaprzestano bitew.
Bumithr wybudował
własną siedzibę w południowej części krainy nad Morzem Hydryckim, w ujściu
Rzeki Mistis, za Górami Itis, które zapewniały mu skuteczną obronę. Natomiast
Esselun założył swoje miasto za Górami Skalistymi, u źródła rzeki. Bracia
zbierali siły i werbowali sojuszników.
Bumithr, jako pierwszy
zaatakował Zydara. Szybko jednak zrozumiał, że sytuacja stała się naprawdę
poważna. Zydar wszedł w układy z czarną magią, która okazała się przerażająca
dla wszystkich.
Bumithr i Esselun
zjednoczyli siły i wspólnie pokonali brata. Książę Śmierci poległ, ale
zapowiedział powrót oraz zemstę.
Natomiast Bumithr i
Esselun zerwali pokój i wznowili działania wojenne przeciwko sobie. Konflikt,
podsycany coraz to nowymi zadrami, przejęli potem ich potomkowie.
Od ośmiu lat trwało już
zawieszenie broni. Odkąd to osiemnastoletni bumithriański książę zabił króla
Hirashiego, a jego piętnastoletnia córka objęła po nim urząd.
Obecna królowa
obserwowała przez okno spieszących się, zaaferowanych swoimi sprawami ludzi.
Zamek Esselunith był
naprawdę okazałą budowlą, wzniesioną z białego kamienia, która jako jedna z
nielicznych, nie opierała się o ogromne, ponad dwudziesto metrowe drzewa (jak
było w przypadku innych zabudowań). Wewnątrz znajdowały się trzy piętra, z
których wystrzeliwały cztery wysokie wieże. W jednej z nich znajdowała się sala
narad, gdzie właśnie przebywała królowa.
Wielka szyba wykonana
przez najlepszego szklarza w królestwie, zapewniała jej doskonałą widoczność.
Miała wrażenie, że u jej stóp biegają tysiące małych mrówek, które w
rzeczywistości są jej poddanymi.
Dookoła zamkowych ścian,
otoczonych pięknymi ogrodami panował spokój, ale dalej kwitło tętniące życiem,
pełne rozmaitych budowli i straganów miasto.
Pięć niesamowitych, pięknych,
ogromnych drzew stanowiło podporę pod sieć mieszkań. Wewnątrz pni znajdowały
się systemy schodów i dźwigni, a wśród wymyślnej, piętrowej formacji ludzie
poruszali się siecią korytarzy, nie czyniąc jednak roślinom krzywdy. Część
domów i budynków wybudowano też na wolnej przestrzeni. W centralnej części
miasta wzniesiono rynek, gdzie kupcy i rzemieślnicy wymieniali swoje towary z
ludnością.
Nad wszystkimi
naziemnymi budowlami górował rzecz jasna zamek i świątynia. Ludność i większość
istot zamieszkujących tereny Esselunith i Bumithrii wyznawało kult Matki
Terrathii, czyli Matki Ziemi. Wierzono, że to ona stworzyła całą Terrathię (jak
nazywano ich świat) oraz wszystkie żyjące na niej istoty. Świątynia nie była
miejscem pełnym przepychu, a miejscem wiary i cichej modlitwy. Odznaczała się
tym, że żyła i to dosłownie. Stworzyli ją, bowiem elficcy magowie żywiołu
ziemi. Za sprawą ich zaklęć budowla nie rozrastała się do środka, a na zewnątrz
i kwitła każdej wiosny milionem pachnących, białych kwiatów.
Swego czasu miasto było
dużo mniejsze, stąd obecnie wiele osób zamieszkało za obronnymi murami. Wokół
Esselunith powstało pełno małych gospodarstw. Dalej, u stóp wzgórza, na którym
usytuowane zostało miasto, pola uprawne rolników złociły się zbożem.
Esselunith – stolica
pięknego królestwa. Pięknego i zagrożonego.
Kobieta odeszła od okna
i zaczęła nerwowo przechadzać się po bogatej komnacie, rozpaczliwie szukając
dobrego rozwiązania. Miotała się jak zwierzę. Ból głowy wcale jej nie pomagał,
a czuła, że kończy jej się czas na zastanawianie. Napięcie, które towarzyszyło
jej non stop od wielu dni, odcisnęło się w jej twardym spojrzeniu. Myśli
błądziły po udręczonej głowie, nie układając się w żadne jasne schematy.
W końcu z bezsilności
zaczęła liczyć ręcznie haftowane, złote kwiaty na rubinowych kotarach z
czystego jedwabiu. To pozwoliło jej się nieco uspokoić. Przestała szarpać swoje
długie, różowe włosy i dała zielonym oczom odpocząć, przymykając je na chwilę.
Nie czuła się tak odkąd Esselunith walczyło z Bumithrią w bitwie, w której
zginął jej ojciec.
Nagle ciężkie,
drewniane drzwi uchyliły się, skrzypiąc przy tym nieprzyjemnie. Już dawno
chciała poprosić kogoś, żeby to naprawił, ale zawsze wylatywało jej to z głowy.
Miała ważniejsze sprawy niż niewygodne drzwi.
Delikatna, szlachetna
twarz rozpogodziła się trochę, gdy oczy dostrzegły kłębowisko złotego futra.
Królowa uśmiechnęła się promiennie, a majestatyczna tygrysica benguicka
przekroczyła próg. Drzwi zamknęły się za nią z trzaskiem. Złoto zafalowało od
miękkiego, dostojnego kroku.
Władczyni skinęła głową
na znak szacunku, gdy tylko brązowe, płynne oczy znalazły się tuż obok.
Ostrożnie pogłaskała kasztanowe pręgi, zanurzając rękę w jedwabiście miękkiej
sierści, a potem dotknęła idealnie wypolerowanych, wyrastających z łopatek i
żeber, ostrych jak brzytwy rogów w kolorze hebanowego drewna. Tygrysica miała
ich aż sześć (trzy na prawym i trzy na lewym boku), co świadczyło o jej
mądrości i sile. Róg wyrastający z kości łopatkowej miał długość połowy
królewskiego ramienia. Pozostałe były już nieco mniejsze.
Niezwykłe stworzenie
miało, co najmniej, metr sześćdziesiąt w kłębie, dzięki temu królowa mogła
spokojnie go dosiadać w razie potrzeby.
Jednakże to nie dlatego
dziewczyna tak bardzo się ucieszyła. Same możliwości tygrysicy nie stanowiły
żadnej wartości. W istocie, była piękna i potężna, ale była też dla władczyni
najważniejszym stworzeniem na Terrathii. Obie, bowiem urodziły się po to, aby
połączyła ich święta więź, która zobowiązywała je do wzajemnej troski i opieki.
Każdy człowiek, elf i
krasnolud na Terrathii miał swojego własnego towarzysza w postaci magicznego
stworzenia. Więź, która tworzyła się w momencie, gdy oczy przeznaczonych sobie
istot spotykały się, była potężna i nierozerwalna. Jedna strona nie mogła
zdradzić drugiej i na odwrót. Przyjaźń uniwersalna.
- Tsezil – westchnęła
umęczona dziewczyna, głaszcząc tygrysicę.
- Witaj Sakuro – istota
przywitała się łagodnym głosem, który wibrował od cichego mruczenia. Podczas
mówienia na moment obnażyła imponujący arsenał białych, zabójczych zębów.
Tygrysica właśnie
wróciła z polowania. (Magiczne stworzenia żywiły się jedynie niemagicznymi
zwierzętami, żyjącymi w lasach.)
- Tsezil, co ja mam
zrobić? – zapytała zrozpaczona i przyłożyła dłoń do bladego czoła. Nie spała
już od kilku dni.
- W obecnej sytuacji
mamy raczej niewiele możliwości. – Tygrysica przysiadła na tylnych łapach i
spojrzała w udręczone, zmęczone oczy swojej królowej i przyjaciółki
jednocześnie. – Kto stanie do walki?
Sakura skrzywiła się
niedyskretnie. To właśnie z tego powodu praktycznie nie sypiała. Armia
Bumithrii zbierała się na Wielkich Równinach Poległych, szykując do ataku i
miała ogromną przewagę liczebną, o czym co chwilę donosili jej zwiadowcy i szpiedzy.
Ponad dwadzieścia pięć tysięcy wojowników i wciąż ich przybywało, a ludność
Esselunith nie kwapiła się do walki. Sakura dysponowała jedynie pięcioma tysiącami
żołnierzy, których stale utrzymywała przez osiem lat swoich rządów. Zapowiadała
się rzeź, a nie bitwa.
- Ludzie mają dość tej
odwiecznej wojny i ciągłych walk. Zgadzam się z nimi. Ten konflikt pochłonął
już dość niewinnych ofiar, ale nie mogę nie zareagować. Musimy się jakoś bronić
i wolałabym nie robić tego za murami. – Uniesionym, rozdrażnionym tonem
sygnalizowała przyjaciółce swoje rozżalenie. – Jest pięć tysięcy regularnego
wojska złożonego z samych ludzi. Reszta to garstki gryfów, pegazów, tygrysów
benguickich i mówiących zwierząt. Dziś mają przybyć elfy zza wschodniej części
Gór Skalistych, krasnoludy oraz centaury. Smoki odmówiły. Zadeklarowało się
ledwie kilka zielonych.
Tsezil zrobiła
zamyśloną i jednocześnie skonsternowaną minę.
- Przecież sami
jesteśmy w stanie zebrać czterdzieści tysięcy mężczyzn. Krasnoludy i elfy
powinny wystawić podobną armię. Dlaczego jest nas tylko pięć tysięcy? –
warknęła z oburzenia.
- Nie zmuszę ich do
walki. Nie chcą ryzykować swojego życia i naprawdę doskonale to rozumiem. Sądzę
też, że po prostu straciłam na znaczeniu, jako władca. – Nagle jej ramiona
opadły i straciły cały majestat. – Starałam się jak mogłam, ale mój lud mnie
nie szanuje. Królestwo jest słabe militarnie…
Sakura zasiadła ciężko
na tronie i zdjęła ze skroni delikatną koronę. Leciutka obręcz pleciona z
czystego, krasnoludzkiego złota błyszczała w jej dłoni, jakby z niej szydząc. Zastanawiała
się, czy aby na pewno znajduje się na odpowiednim miejscu. Nigdy nie była na
tyle przebiegła, silna i twarda, żeby rządzić.
Stukanie paznokciami w
drewniany podłokietnik zlało się z bębnieniem deszczu o szyby.
- Co zrobiłam źle
Tsezil? – W jej słowach dźwięczał wyrzut i głęboki smutek. – Lud kochał zarówno
mojego ojca jak i jego poprzedników, a kim ja jestem w ich oczach? – Swoimi
słowami szukała wsparcia, pocieszenia i prawdy.
- Ciebie też kocha
najmilsza. Zrobiłaś dla nich więcej niż którykolwiek z twoich poprzedników.
Masz zaledwie dwadzieścia trzy lata, rządzisz królestwem od ośmiu lat, a już
dokonałaś ogromnych zmian na lepsze. Mało kto teraz cierpi niedostatek. Miasta
się rozwijają, ludzi i stworzeń przybywa, bo mają do tego warunki. Może to
właśnie, dlatego nie chcą stawać do walki. Nie wojowali od tylu lat i boją się
o swoje szczęście, o swoje domy, rodziny oraz życia…
Nagle tygrysicy
przerwało gwałtowne otwarcie się drzwi. Skrzypienie zaczynało robić się
irytujące.
- Pani – Strażnik
ukłonił się nisko – przybył wysłannik elfów i król jednorożców.
Sakura momentalnie
wyprostowała się jak struna i założyła na głowę koronę. Elfy zawsze traktowała
jak największych sprzymierzeńców. Już długo ich oczekiwała. Jednakże jednorożców
się nie spodziewała. Ucieszyło ją to jak i również zaniepokoiło. Jednorożce
były najszlachetniejszymi oraz najdumniejszymi istotami, zamieszkującymi ziemie
Esselunith od wieków wielce szanowanymi i respektowanymi. Swoją elokwencją i
dostojnością przewyższały królów i elfy. Ich rogi i siła nóg idealnie
sprawdzały się w walce, ale jakoś nieszczególnie za nimi przepadała. Za bardzo
obnosiły sie ze swoja wyniosłością i dumą.
- Na co czekasz?
Wprowadź ich! – krzyknęła trochę głośniej niżby chciała. Traciła panowanie nad
sobą.
- Tak jest. – Chłopiec
pobladł lekko. Skłonił się z szacunkiem i zniknął za drzwiami.
Sakura zaczęła przechadzać
się niecierpliwie po stopniu podestu, wyczekując wyjątkowych gości. Tsezil nie
odstępowała jej na krok.
Minutę później drzwi do
sali otworzyły się ponownie, a do środka wmaszerował orszak, uzbrojonych w łuki
i kołczany pełne magicznych strzał, elfów. Gładkie, pociągłe twarze, spiczaste
uszy, misternie uplecione włosy – to wszystko pogłębiało wrażenie piękna i
dostojeństwa, jakie sprawiali.
Niewielki oddział
rozsunął się na boki z mistrzowską dokładnością. Każdy elf idealnie zgrywał się
ze swoimi braćmi. Ze środka formacji wystąpił dobrze znany Sakurze wojownik. Za
nim podążał jego towarzysz – gryf imieniem Collum. Na ich widok Sakura
uśmiechnęła się promiennie. Minęło już dużo czasu od ich ostatniego spotkania.
- Mirasirze! Miło mi cię
znów ujrzeć – mówiła szczerze, niemal z ulgą.
Mirasir był księciem
elfów, drugim potomkiem potężnej królowej Restril. Z tego też powodu został
wysłannikiem. Doglądał sytuacji w zaprzyjaźnionych miastach. Sakura często
miała okazję gościć go na swoim zamku. Lubiła jego towarzystwo. Był
inteligentny, wygadany, elokwentny, zabawny i bardzo przystojny. Nawet jak na
elfa posiadał ponadprzeciętną urodę. Perfekcyjnie strzelał z łuku i władał
mieczem. Nosił długie do pasa, blond włosy, spięte elfickimi, misternymi
splotami warkoczy przy skroniach, aby nie przeszkadzały mu w widzeniu.
Anielskiego wyrazu dodawały mu delikatne, niemal chłopięce rysy twarzy. Sakura
zawsze odnosiła wrażenie, że jego ciepłe, błękitne oczy przeszywają ją na
wskroś. Po części rzeczywiście tak było. Mirasir miał talent do identyfikowania
natury osób, z którymi się stykał, co pozwoliło mu doskonale poznać i bardzo
polubić skrytą, w gruncie rzeczy, Sakurę. Dobrze się dogadywali. Czasami aż
zbyt dobrze.
- Sakura! – Uśmiechnął
się szeroko i podszedł, żeby ją uścisnąć. – Ciebie również.
Kobieta spłonęła
delikatnym rumieńcem, gdy poczuła silne ramiona i mocny zapach lasu. Jednocześnie
pozwoliło jej to, trochę się uspokoić. Na chwilę uleciały z niej troski.
Niestety nie na długo.
- Szkoda, że
okoliczności nie są zbyt przyjemne – szepnęła i oderwała się od przyjaciela, a
po części też i brata.
Niewielu ludzi umiało
porozumieć się z elfami i zachować przy tym przyjazne stosunki. Sakura nie
martwiła się o to. Krew jej matki sprawiła, że sama była w połowie elfem. Po
pierwszym spojrzeniu na nią stawało się jasne, że nie jest w zupełności
człowiekiem. Miała idealnie smukłą sylwetkę, lekko spiczaste uszy i ogromny
talent łuczniczy. Na turniejach wygrywała z najlepszymi elfickimi łucznikami.
Ponadto odznaczała się wyjątkową urodą. Delikatna twarz, widoczne kości
policzkowe, wąski podbródek, mały, zgrabny nos, pełne usta i piękne, duże,
zielone oczy nadawały jej królewskiego wyglądu, którego dopełniały długie,
prawie do kolan, różowe włosy. Czasem pozwalała sobie upiąć je finezyjnie,
elfickim splotem, którego nauczył ją Mirasir, lecz ostatnimi czasy nie znajdowała
czasu na takie przyjemności.
Elfy wolały obecność
lasu i to właśnie między drzewami żyły. Nie przepadały za ludźmi i ich
niszczycielską naturą.
Czasami w Sakurze
odzywała się tęsknota za obecnością przyrody. Wtedy chodziła do swoich pięknych
ogrodów, albo udawała się z Tsezil do okolicznych lasów, żeby pomedytować.
Wiedziała, że nie może zostawić królestwa. Odpowiadała za nie i za jego
obywateli. Ludzka połowa pomagała jej przetrwać w zamku i kochać swoich ludzi
bardziej niż którykolwiek z poprzednich władców.
- Masz rację –
odpowiedział, a jego oczy nabiegły zmartwieniem.
- Ilu was jest? –
zapytała Sakura z nadzieją i trwogą jednocześnie.
- Przyprowadziłem trzy
tysiące wyszkolonych łuczników wraz z towarzyszami.
- To daje sześć tysięcy
aktywnych jednostek – skalkulowała na głos Tsezil, zwracając na siebie uwagę
wszystkich obecnych w sali.
Gdy elfy, ludzie lub
krasnoludy szli na bitwę, udawali się na nią również ich towarzysze. Nie zawsze
były to tak potężne stworzenia jak Tsezil. Czasami towarzyszem zostawała
mówiąca mysz lub wróbel. Jednak zdarzały się i bardziej niesamowite jak na
przykład smoki.
Mirasir chyba dopiero
teraz dostrzegł tygrysicę, bo jego policzki nabrały uroczej, różowej barwy i ukłonił
się nisko.
- Wybacz Tsezil moją
ignorancję. Miło mi cię widzieć.
Tygrysica roześmiała
się głośno, a kilku łuczników z gwardii Mirasira wzdrygnęło się.
Często zdarzało się, że
wizytanci zapominali o Tsezil. Irytowało ją to, bo tygrysy benguickie były z
natury dumnymi stworzeniami i wymagały szacunku, a ona nie stanowiła wyjątku.
Raz nawet zdarzyło się, że ryknęła potężnie na jakiegoś posła, ale tym razem
nie czuła złości.
- Mnie ciebie również
młodzieńcze. Rozumiem, że to obecność Sakury tak bardzo pochłonęła twoją uwagę,
że wziąłeś mnie za dywanik. To oczywiste. – Uśmiechnęła się zadziornie, gdy Mirasir
pojął aluzję.
Nie mogła powstrzymać się
od tego przytyku. Wiedziała, że elf od jakiegoś czasu zabiega o względy Sakury.
Nieszczęśnik. Ciężki obrał sobie obiekt zainteresowań. Trzeba przyznać, że
Sakura stała się piękną kobietą, ale kompletnie nie miała doświadczenia w tych
sprawach. Mirasir może podobał jej się fizycznie, ale nie zaprzątała głowy miłostkami.
Dlatego wszystkie zalotne gesty elfa odbierała czysto przyjacielsko.
Spiczaste uszy Mirasira
nabrały ciemniejszej barwy. Zanim odpowiedział, chrząknął zawstydzony.
- Muszę przyznać, że
masz rację Tsezil. Sakura jest wyjątkowo piękna. – W przypływie odwagi mrugnął
do królowej flirciarsko, ale dziewczyna tylko uśmiechnęła się ciepło,
kompletnie nie dostrzegając w tym wszystkim drugiego dna.
Zanim zdążyła
odpowiedzieć coś, co całkowicie pozbawiłoby elfa nadziei, z korytarza doszedł
ich stukot kilku par kopyt i wkrótce do komnaty, dostojnym krokiem, weszło pięć
jednorożców.
Na ich czele szedł ten,
którego nie sposób pomylić z innym. Miał białą, idealnie wyczesaną sierść. W
jego śniegowej grzywie pobłyskiwały złote pasma, boki znaczyły bitewne blizny,
a ostry róg lśnił ostrzegawczo. Od stworzenia bił królewski majestat, a w
spojrzeniu czaiła się niema groźba.
Zarówno Sakura, Tsezil
jak i elfy ukłonili się nisko.
Jednorożce również
pochyliły łby i ugięły nogi na znak powitania. Strażnicy króla byli równie
szlachetni, ale ich umaszczenia nie odznaczały się już tak bardzo.
- Witaj Sakuro, królowo
Esselunith, witaj Tsezil, święta towarzyszko i ty Mirasirze, książę elfów –
przywitał się głębokim, spokojnym głosem.
Sakura czekała
cierpliwie ze swoim powitaniem. Gdyby odezwała się pierwsza, jednorożce
odebrałyby to, jako brak szacunku i zniewagę. Najbardziej stresowała się
właśnie w ich obecności.
- I ja cię witam
Virathirze, potężny królu jednorożców. Niezmiernie cieszy mnie, że widzę cię
tutaj w dobrym zdrowiu i jak zawsze niezłomnej postawie. Jestem wdzięczna za tak
wielkie oddanie królestwu Esselunith.
Sakura raczej nie
komplementowała władców podczas powitań, ale przy Virathirze to było konieczne.
Przez całe lata swojej młodości uczyła się zwyczajów stworzeń, retoryki i
dworskiej etykiety. Dobrze wiedziała, jak zjednywać sobie sojuszników i jak
łatwo można zyskać wrogów.
Jednorożec skłonił się ponownie.
- Przyprowadziłem ze
sobą stu pięćdziesięciu siedmiu silnych i w pełni zdolnych do walki wojowników.
Myśli Sakury
rozjaśniały się z każdą chwilą i nowym wsparciem. Jednorożce nie były słabymi
istotami, które łatwo pokonać w walce. Cechowały się ogromną odwagą i niezłomnością.
Atakowały agresywnie i z rozmysłem. O jednorożcach i ich potędze pisano
legendy. Sama Sakura doskonale znała jedną, którą przekazała jej mama. Historia
opowiadała o jednorożcu imieniem Storm, który sam powalił stu gnolli, broniąc
swojego stada.
Sto pięćdziesiąt siedem
było naprawdę imponującą liczbą. W dodatku Virathir nie miał w zwyczaju bawić
się w półśrodki. Przyprowadził najlepszych z najlepszych, o czym świadczyły
chociażby liczne blizny na ciałach jego straży. Im więcej śladów jednorożec posiadał,
tym więcej odbył walk i zdobył doświadczenia. Królowa domyśliła się, że
Virathir osobiście wyselekcjonował przyprowadzoną przez siebie armię.
Jednakże wciąż było ich
zbyt mało. Podsumowując armie ludzi i elfów wraz z towarzyszami oraz dodając do
tego rachunku jednorożce, wychodziło niewiele ponad szesnaście tysięcy.
- Jestem pod wrażeniem.
Serdecznie dziękuję za tak liczne wsparcie.
Sakura miała ochotę
wycałować Virathira w chrapy, chociaż nieszczególnie za nim przepadała, ale
rzecz jasna powstrzymała się. Musiała trzymać emocje na wodzy. Nie wiadomo jak
jednorożec zareagowałby na taki przejaw czułości.
- Poproszę was, żebyśmy
zaczekali jeszcze trochę. Wkrótce powinny zjawić się centaury, krasnoludy i
miejmy nadzieję, że także smoki. Wtedy omówimy szczegóły.
- Czy sprawa jest aż
tak poważna? Jesteś bardzo zatroskana – zauważył Mirasir.
- Niestety tak -
przyznała strapiona, coraz lepiej zdając sobie sprawę ze swojego beznadziejnego
położenia. Nadzieja, którą przyniosło pojawienie się jednorożców znacząco
zbladła. - Ponad dwadzieścia pięć tysięcy zbrojnej armii Bumithrian zebrało się
na równinach. Podejrzewam, że za kilka dni wyruszą na zamek.
Virathir zarżał i zarył
swoim kopytem w marmurową podłogę aż zadudniło wszystkim w uszach.
- Tak wielu? - zdziwił
się i jednocześnie zaniepokoił.
- Owszem. - Oczy Sakury
znów przesiąkły zmartwieniem, które towarzyszyło jej od wielu dni. Wsparła się
na rogu Tsezil. - Obawiam się, że będą mieli nad nami przewagę liczebną.
Po jej słowach zapadła
sroga cisza, przerywana tylko bębnieniem deszczu, który spływał po oknach.
Dopiero strażnik
zakończył ją, wpadając do komnaty jak z procy. Sakura miała ochotę udusić
młodzika za kompletny brak taktu.
- Królowo, królu,
książę. - Ukłonił się każdemu z osobna i zaanonsował przybyłych. - Dotarły
centaury i krasnoludy.
- A smoki? - zapytała z
nadzieją, puszczając w niepamięć impertynencję służącego.
- Póki co, żadnego -
odpowiedział ciszej, stłumionym głosem.
Sakura tego obawiała
się najbardziej. Zamarła, a jej zielone oczy pociemniały z zawodu i złości. Bez
smoków ta bitwa już była przegrana. To smoki zazwyczaj decydowały o końcowym
wyniku starcia. Ich siła i potęga były bardzo znaczące.
- Wprowadź - rozkazała
ostro, zapominając o uprzejmości i panowaniu nad emocjami.
Chłopak skłonił się
nisko w przestrachu. Jeszcze nigdy nie widział królowej w takim stanie. Chwilę
później dało się usłyszeć donośny tętent kopyt. Jednakże całkowicie różnił się
on od odgłosów wydawanych przez kopyta jednorożców w zetknięciu z marmurową
podłogą. Był o wiele cięższy i donośniejszy ze względu na większą masywność
centaurów. Do tego osobliwego dudnienia dochodziła jeszcze kakofonia dźwięków
wydawanych przez ich zbroje.
Wkrótce oczom zebranych
ukazały się ogromne, potężne i ociekające deszczem ciała siedmiu centaurów -
istot z ciałem konia i piersią człowieka - które wbiegły do sali. Bardzo się
spieszyły, żeby dotrzeć na czas. Nie posiadały tej dostojności w ruchach, co
jednorożce, ale powaga i bojowa zaciętość na ich twarzach zmuszały do odczucia
respektu.
Gromadzie przewodził
centaur o odznaczającym się, czarnym umaszczeniu i ciemnoniebieskich, zimnych
oczach. Sakura rozpoznała go od razu - swojego przyjaciela, który od małego
towarzyszył jej na królewskim dworze. Spotkali się, gdy Sakura miała pięć lat,
a on siedem. Był synem szanowanego wojownika, który miał uczyć księżniczkę
walki mieczem.
Ich pierwsze spotkanie
przebiegło dosyć specyficznie. Sakura biegała po zamku, chowając się przed
matką, a Ikuto w tym czasie właśnie wprowadzał się razem z ojcem (nauczycielom
księżniczki pozwalano mieszkać w pałacu wraz z rodziną). Wpadła wtedy na małego
centaura z rozpędu i strasznie się o to pokłócili, bo Sakura zamiast
„przepraszam”, rzuciła „nie stój na środku koński zadzie”. Mało co się wtedy
nie pobili. Cóż… ostry charakterek Sakury dopiero później troszeczkę się stępił.
Ale generalnie w ten sposób wyglądała jej przyjaźń z Ikuto.
- Ikuto! Nareszcie! -
Bardzo się ucieszyła, ale jednocześnie miała ochotę ostro złajać go za to, że
pojawił się dopiero teraz.
Sakura powierzyła mu
ważną misję zwerbowania wojska wśród centaurów, gdyż jako przyjaciel królowej
miał wśród innych autorytet.
Te stworzenia nie posiadały
swojego władcy, czy miasta. Żyły raczej samotnie lub w stadach przewodzonych
przez jednego mustanga. Cechowały się indywidualnymi charakterami oraz
wojowniczością i inteligencją, którą często przewyższali ludzi, czy elfy. Były
wspaniałymi wojownikami i strategami. Zaskakiwało jednak to, że pomimo swojej
ludzkiej części, centaury nie miały swoich towarzyszy w przeciwieństwie do
istot wykazujących ludzkie cechy. Od wieków spekulowano na ten temat.
Najbardziej prawdopodobna hipoteza mówiła, że nie mogą ich posiadać ze względu,
iż same są w połowie - przynajmniej fizycznie - zwierzętami.
- Widzę, że strasznie się
niecierpliwiłaś - mruknął zadziornie, nawet się przedtem nie witając. Jego oczy
zabłyszczały niebezpiecznie. - Spokojnie księżniczko. Zadanie które mi
powierzyłaś wcale nie było łatwe.
Ikuto lubił się z nią
przekomarzać w każdej sytuacji. Chętnie też wyprowadzał Sakurę z równowagi, co
udawało mu się zdecydowanie zbyt często.
Jego lekceważące
określenie „księżniczko” nie spodobało się Mirasirowi.
- Uważaj na słowa
centaurze. Zwracasz się do swojej królowej. - W oczach elfa zabłysły groźne
ogniki, ale Ikuto nic sobie z tego nie robił. Od zawsze nie lubili się z
Mirasirem. Centaur uważał go za „nadętego bufona” jak się raz o nim wyraził. W
odpowiedzi prychnął tylko lekceważąco.
Z resztą, Sakura nie
przywiązywała większej wagi do słów i tonu Ikuto. Zdążyła się już do tego
przyzwyczaić. Co więcej, to głównie dlatego tak bardzo go lubiła. Jako jeden z
nielicznych traktował ją jak zwyczajną osobę, a nie jak królową.
- Zebrałem cztery
tysiące zbrojnych i wciąż dołączają nowi, którzy dopiero usłyszeli o sprawie.
Skupiają się pod miastem razem z oddziałem jednorożców. - Tu skłonił się nisko
Virathirowi, a ten odpowiedział przyjaźnie na pozdrowienie.
Ikuto rzadko kogo
darzył szacunkiem. Jednakże z Virathirem łączyło go końskie pokrewieństwo.
Przypomniał sobie, że
nie przywitał też elfów. Skłonił się, ale zrobił przy tym tak skwaszoną minę,
że mało brakowało, a Sakura wybuchłaby głośnym śmiechem. Jednak w porę się
opanowała. Napytałaby sobie biedy taką reakcją i brakiem szacunku jednocześnie.
Teraz brakowało jej jeszcze tylko, żeby elfy i centaury wszczęły między sobą
wojnę. Wystarczało, że sytuacja była napięta.
- To daje około dwudziestu
tysięcy wojowników - podsumowała Tsezil.
- Nie zapominaj o nas
kochana. - Nagle do sali dziarskim krokiem wszedł, dzierżący wielki topór,
potężny krasnolud o posiwiałej, długiej brodzie zatkniętej za pas.
Jego oczy uśmiechały
się wesoło do Sakury.
Krasnoludy nie miały na
ogół zbyt miłego usposobienia. Zawsze skore do bójek i łatwo można było je
urazić. Zachowywały się barbarzyńsko i domagały się przy tym szacunku. Nic
dziwnego, że schowały się pod górami, w swoich jaskiniach.
Ich obecny władca był
wyjątkiem, którego Sakura darzyła sympatią. Bardzo przypominał dobrego dziadka.
Posiadał w sobie ciepło i uprzejmość, a jednocześnie humor i ogromną mądrość.
- Gwern! - zakrzyknęła
Sakura, rozkładając szeroko ramiona w geście powitania.
Krasnolud zaśmiał się
wesoło i ucałował dłoń królowej. Sakura nie została obdarzona zbyt wysokim
wzrostem, ale Gwern i tak był od niej dużo niższy. Miał zaledwie metr
pięćdziesiąt wzrostu.
Krasnoludy może i nie
grzeszyły wielkością, ale potrafiły budować w Górach Skalistych piękne, okazałe
miasta, a z ziemi wydobywały drogocenne kamienie. Znane też były z wyrobu
najlepszej broni i zbroi. Dlatego też wszystkim zależało na utrzymywaniu z nimi
dobrych stosunków.
- Jest nas dwa tysiące
wojowników - obwieścił radośnie, a Sakurze serce urosło w piersi. Tylu się nie
spodziewała. To dawało cztery tysiące aktywnych jednostek.
- Bardzo ci dziękuję. -
Przez moment w jej oczach zalśniły łzy wzruszenia.
- Zawsze jesteśmy do
twoich usług, królowo. - Uśmiechnął się do niej ciepło i skinął palcem, żeby
się pochyliła.
Zaintrygowana i
zaskoczona jednocześnie spełniła jego prośbę.
- Mam też dla ciebie
kilka pięknych podarunków - szepnął jej na ucho.
No tak, należałoby
dodać, że krasnoludy słynęły z hojności. Wierzyły, że za dobro, odpłaca się
dobrem i miały słuszność. W razie potrzeby cała kraina była gotowa stanąć w ich
obronie.
Sakura podziękowała
cicho, po czym zwróciła się już do wszystkich.
- Skoro jesteśmy w
komplecie, to zaproszę was do stołu. - Sakura wskazała na okrągły, kamienny
stół, służący do obrad. Jego kształt zapewniał, że każdy był równo traktowany.
- A smoki? - zapytał
zaskoczony Ikuto.
- Obawiam się, że nie
pospieszą nam z pomocą - odpowiedziała mu z zawodem w głosie.
Brwi Ikuto powędrowały
wysoko w górę, ale Sakura nic więcej nie powiedziała.
Na blacie rozłożono
mapy i wszyscy żywo włączyli się do dyskusji.
- Moi wysłannicy
donoszą, że Bumithria wystawiła dwadzieścia pięć tysięcy zbrojnej armii, która
stacjonuje w południowej części Wielkich Równin tuż, przy Śniących Wzgórzach. -
Wskazała lokację na mapie. - Jest z nimi ich król.
- Sasuke Uchiha -
wywarczała Tsezil przez zaciśnięte zęby.
Nazwisko Uchiha u
wszystkich zebranych budziło negatywną, ostrą reakcję. Sakura miała za złe
tygrysicy, że wypowiedziała je na głos. Jej serce na moment zapłonęło nieugaszoną
nigdy nienawiścią.
- Trzy tygodnie temu -
kontynuowała, chowając głęboko swój żal - autonomiczne miasto Lyona zostało doszczętnie
zniszczone. Sądzimy, że to sprawka Bumithrian.
Z oburzenia wszystkim
zaparło dech w piersi.
- Zaatakowali wolne miasto
nomadów? - zdziwił się i zdenerwował jednocześnie Virathir. - Przecież Lyona
dawno odłączyła się od sporu.
- Ja też nie do końca
to rozumiem, Virathirze - przyznała z rezygnacją Sakura. - Może chcieli w ten
sposób pokazać swoją potęgę i nas zastraszyć? Nie wiem - skapitulowała
strapiona.
- Jest ich aż
dwadzieścia pięć tysięcy? - zatroskał się dla odmiany Gwern.
- Niestety tak. To
tysiąc więcej niż nas, a na dodatek moi informatorzy donoszą, że osady na
Bagnach Mistis wciąż się zbroją. Lada dzień dołączą do nich nowe oddziały.
Kolejne kilka tysięcy stworzeń.
- Och… - Krasnolud
pogłaskał brodę w roztargnieniu. - Czego oni od nas chcą? Przecież od śmierci
króla Hirashiego zaprzestano działań wojennych. Tak nagle się zerwali? - To
wszystko nie miało dla niego najmniejszego sensu. Zawsze musiał być powód.
Sakura posmutniała na
wspomnienie o śmierci jej ojca i wielkiego władcy zarazem. Miała szczególny
uraz do Sasuke Uchihy - obecnego króla Bumithrii, bo to on pozbawił jej ojca
życia w bitwie. Nigdy nikogo tak nie nienawidziła jak jego. Wściekłość na samą
myśl o tym człowieku, paliła jej wnętrzności. Obiecała sobie, że zemści się,
jak tylko nadarzy się okazja.
- Najwyraźniej pokój
się skończył - skomentował gorzko Ikuto. - Musimy się bronić. Nie wiemy, czego
oni od nas chcą ani dlaczego zbierają się aż tak licznie. Tylko trzeba ustalić
gdzie i jak.
Każdy zgodził się bez
wahania. Jakby nie patrzeć, od tego zależała przyszłość królestwa.
- Obawiam się, że
możemy przegrać to starcie. - Sakura bardzo starała się być twarda i nieugięta,
ale ich sytuacja wcale w tym nie pomagała. Jej głowę cały czas nawiedzały
czarne scenariusze jedne gorsze od drugich. - Jest ich nadal więcej niż nas. Do
tego wsparły ich czarne i czerwone smoki. Są potężni.
Wszyscy zmarkotnieli,
bo wiedzieli, że Sakura w jakimś stopniu ma rację. Brak smoków w ich oddziałach
znacznie osłabiał Esselunith. Jedynie Mirasir nie opuścił gardy.
- Nie trać wiary królowo.
W historii wygrywano już gorsze starcia. Potrzebna jest tylko dobra taktyka.
Zebrani zgodzili się z elfem
i zaczęli planować.
- Mamy dwie opcje.
Możemy wyjść im naprzeciw, albo zostać i bronić się w zamku - kontynuował
Ikuto.
- Wolałabym nie narażać
ludzi i miasta na zniszczenia. - Sakura wiedziała, że obrona za murami miała
większe szanse powodzenia i rezygnując z niej dużo tracili, ale w Esselunith
żyli ludzie: starcy, kobiety i dzieci. Tu były ich domy. Chciała nie dopuścić
do rozlewu niewinnej krwi.
Musieli zacząć planować
bitwę na otwartym polu. W takiej sytuacji nie dysponowali już dogodną pozycją oraz
grubymi murami.
Podzielili oddziały i
omówili taktykę.
Spotkanie trwało aż
dwie godziny. Na zewnątrz zrobiło się ciemno. Ustalili, że podejdą wroga od
strony pustyni i zaatakują o świcie, wykorzystując element zaskoczenia. W drogę
wyruszali już następnego dnia o świcie.
Sakura zaproponowała
przybyłym gościom zamkowe pokoje, ale zarówno Mirasir, Virathir jak i Gwern
odmówili. Chcieli mieć oko na swoje wojsko.
Królowa pożegnała więc
gości i wkrótce sala opustoszała. Zostali tylko Sakura, Ikuto i Tsezil.
Centaur przeczesał
szeroką dłonią swoje gęste, krótko ścięte włosy, żeby pozbyć się z nich resztek
wilgoci. Ikuto nie lubił obecnej mody długich włosów, dlatego swoje nosił
krótko.
Sakura zawsze patrzyła
na niego jak na przyjaciela, ale nie mogła mu odmówić, że wyprzystojniał.
Dziecięce, wątłe ramiona zastąpiły umięśnione sztangi. Podobnie miało to się w
przypadku klatki piersiowej, brzucha oraz jego końskiej części. Zaledwie w
kilka lat obrósł w mięśnie i siłę. Wiele razy widziała, jak siłował się ze
śmiałkami w barze, czy na turniejach i zawsze wygrywał. Sama też raz spróbowała
i obiecała sobie, że nigdy więcej. Tak ją poturbował, że przez tydzień nie
mogła się normalnie ruszać od ogromnej ilości siniaków i ponaciąganych mięśni.
W przeszłości z łatwością kładła go na łopatki, ale te chwile minęły w
momencie, gdy Ikuto zaczął dorastać.
Teraz miał ogromne
powodzenie u kobiet i to nie tylko swojego gatunku. Jednakże, jak tłumaczył to
Sakurze, jeszcze nie spotkał tej odpowiedniej.
Chłopak faktycznie posiadał
swój mroczny urok. Czarne włosy, czarny humor, zimne, niebezpieczne, urzekające
błękitne oczy…
- Uch… jak ja nie lubię
tego całego Mirasira - narzekał rozdrażniony i huknął kopytem o podłogę.
Sakurę rozbawiła jego
gwałtowna reakcja godna rozpieszczonej księżniczki.
- Nie zapominaj, że to
mój największy sojusznik. - Sakura spojrzała na niego z wyższością.
Ikuto prychnął w
odpowiedzi.
- Pamiętam o tym doskonale,
ale nie musi się do ciebie tak lepić na każdym kroku. To chyba nie wchodzi w
warunki sojuszu - odparł z gniewną ironią.
Sakura nie zdołała się
powstrzymać i zachichotała na wspomnienie morderczej miny Ikuto, gdy elf
ucałował ją w oba policzki na pożegnanie. Jej nieszczególnie to przeszkadzało.
Lubiła bliskość z ludźmi i nie dostrzegała w tym zachowaniu niczego złego.
- Przyznaj, że po
prostu jesteś zazdrosny - zażartowała arogancko, z wdziękiem zarzucając przy
tym włosami i mrużąc filuternie oczy.
Ikuto oburzył się i
niemal rozbił kopytami posadzkę.
- Chyba żartujesz -
zadarł wyniośle podbródek. - Miałbym być zazdrosny o ciebie? Wybacz, ale
widziałem cię już nago.
Sakura spłonęła
dorodnym rumieńcem aż po koniuszki swoich lekko spiczastych uszu.
- To było jak miałam
sześć lat i kąpaliśmy się razem w strumieniu. Od tamtej pory minęło wiele czasu
i dużo się zmieniło, wiesz? Uh… i nie wyskakuj mi tu z czymś takim. To było
dawno i nieprawda. Nie zapominaj, że jestem twoją królową i należy mi się
szacunek. - Kiedy się złościła, albo władały nią silne emocje, zawsze dostawała
słowotoku.
- Nawet jeśli jesteś
królową, to wciąż jesteś tą Sakurą Haruno, z którą kąpałem się w strumieniu,
gdy miałem osiem lat. - Ikuto uśmiechnął się zadziornie i pokazał Sakurze język.
Dziewczyna zdenerwowała
się jeszcze bardziej i rzuciła w Ikuto pierwszą, lepszą rzeczą, jaka nawinęła
jej się pod rękę, a był nią ciężki, mosiężny świecznik. Trafiłaby, gdyby Ikuto
w porę nie uskoczył.
Jego lwi ogon smagnął
ją włochatą końcówką po twarzy, gdy centaur próbował złapać równowagę na
śliskim marmurze.
Świecznik uderzył w
podłogę z ogłuszającym łoskotem.
- Jak zwykle porywcza -
skomentował z szelmowskim uśmiechem.
- Jak zwykle za dużo
gada - odwdzięczyła mu się, a potem oboje się zaśmiali.
Ikuto podszedł do
Sakury i zamknął ją w swoich stalowych ramionach, czule ściskając. Kto by
pomyślał, że w tym wielkoludzie jest tyle ciepła.
Sakura sięgała mu
jedynie do piersi. Centaury były dużo wyższe zarówno od elfów jak i od ludzi.
Jego objęcia pozwoliły jej się odprężyć i uspokoić w o wiele większym stopniu
niż te Mirasira. Przy elfie czuła się po prostu zbyt onieśmielona, a przy
Ikuto… przy nim nie istniały żadne mury. Był jej bratem, pocieszycielem,
pokrewną duszą, która tak dobrze potrafiła ją zrozumieć.
Natknęła się palcami na
końską grzywę przyjaciela, która ciągnęła się przez całą długość jego
kręgosłupa, łączyła z jego włosami na głowie i końską sierścią u dołu pleców.
Była sztywniejsza i krótsza od końskiej. Kiedyś śmiała się, gdy zaczynała mu
rosnąć.
Nagle westchnęła ciężko
i jej ton przesiąkł powagą i troską. Rozbawienie całkiem uleciało.
- Lękam się o moich
ludzi i moje królestwo. Co jeśli zawiodę? - Jej serce ściskało się z bólu na
myśl o przegranej.
Ikuto mocniej zacisnął swoje
ramiona wokół drobnej dziewczyny i pogłaskał ją po plecach. Była taka delikatna
i maleńka w porównaniu z nim, ale to wcale nie oznaczało, że słabsza.
- Jestem pewien, że
dasz radę. Jesteś w końcu silną, niezłomną Sakurą - zapewnił ją z mocą.
Wiedział, że teraz bardzo potrzebuje wsparcia, aczkolwiek wierzył w nią.
- To będzie nasza
pierwsza bitwa. Boję się też, że coś ci się stanie - wyszeptała drżąc, a jej
ciepły oddech drażnił jego skórę.
Gdyby go straciła.
Gdyby um… Nie! Nie potrafiła nawet dokończyć tej myśli. Miała wrażenie, że ktoś
wkłada jej niewidzialne ostrze między żebra. Był dla niej równie ważny, jak
Tsezil, ojciec i matka.
Ikuto chwycił
dziewczynę za ramiona i spojrzał twardo w szmaragdowe oczy.
- Obiecuję ci, że pójdę
tam, wytnę tyle troglodytów i innego brzydactwa, ile będzie się dało i wrócę.
Sakura zaczęła
intensywnie mrugać, żeby pozbyć się łez wzruszenia, które ścisnęło jej gardło.
Pogłaskała przyjaciela po gładkim policzku.
Zepchnęła wątpliwości i
obawy w najgłębszy kąt. W jej spojrzeniu błysnęła determinacja. Postanowiła, że
da z siebie wszystko. Nie zamierzała siedzieć bezczynnie. Też planowała wziąć
aktywny udział w bitwie.
Z zaciętością na twarzy
odwróciła się do tygrysicy, która wylegiwała się na miękkiej wykładzinie.
- Tsezil! - zawołała.
Złote futro zafalowało
fantazyjnie, gdy tygrysica poderwała się z miejsca i w dwóch skokach znalazła
przy Sakurze.
- Musimy się
przygotować.
Jednym, zwinnym ruchem
wspięła się na grzbiet towarzyszki. Chwyciła mocno jej przednie rogi, a stopy
postawiła na najmniejszych, ostatnich.
- Udamy się do Sfinks -
wyszeptała tak, żeby tylko tygrysica ją usłyszała.
- Oczywiście -
wymamrotała w odpowiedzi Tsezil, nieco zbita z tropu.
Skoczyła w przód, by
nabrać rozpędu i ruszyć biegiem.
Sakura, na pożegnanie,
skinęła jeszcze Ikuto głową.
***
Autor: Ikula
Jak to możliwe, że nikt nie skomentował? Matko. Tak zajrzałam z ciekawości, co się dzieje w komentarzach, a tu pustka. Jeny. Klops i to w dodatku bez sosu.
OdpowiedzUsuńW sumie komentuję, by wyrazić swój zachwyt dla Twojej twórczości (o czym dobitnie Ci sygnalizuję mailowo) Cieszę się, że do nas wróciłaś i mam nadzieję, że nasz krąg wciąż będzie się powiększał. Bo dobrych autorów nigdy za wiele :)
Moje zdanie na temat pierwszego rozdziału znasz. Uśmiecham się, gdy przypomnę sobie nasze pogaduszki :) Czekam sama wiesz na co :D Buziaki i wiele weny.
Hihi, spokojnie, spokojnie. Mnie też pocieszają wspomnienia o naszych rozmowach ;) Dziękuję Ci za komentarz ;)
UsuńPrzepraszam, że komentuję dopiero teraz ale wcześniej nie miałam dostępu do komputera :(
OdpowiedzUsuńUwielbiam twoje opowiadanie i jestem bardzo ciekawa co takiego dalej się wydarzy :D Najbardziej interesuje mnie to jak dojedzie do spotkania SasuSaku i kiedy to nastąpi ;) Nie ukrywam, że bardzo ciekawi mnie ich reakcja bo sądząc po postawie Sakury miło nie będzie :P Mam nadzieję, że nie będziesz nas zbyt długo trzymać w niewiedzy ;)
Z niecierpliwością czekam na kolejną notkę :D
Pozdrawiam i życzę weny!
Dziękuję Ci serdecznie za Twój komentarz :) Od razu robi się człowiekowi lepiej na serduchu. ;)
UsuńCo do następnego rozdziału... pojawi się za tydzień, ale nie zdradzę, co się będzie działo. Mogę zapewnić Cię, że będzie ciekawie.
Zapraszam Cię na mojego drugiego bloga http://zagubieni-w-swiatach.blogspot.com/ gdzie niebawem pojawi się jednopartówka ;)
Pozdrawiam Cię serdecznie
Ikula
(Magiczne stworzenia żywiły się jedynie nie magicznymi zwierzętami, żyjącymi w lasach.) --- a nie "niemagicznymi"?
OdpowiedzUsuńTak ją poturbował, że nie przez tydzień nie mogła się... --- o jedno nie za dużo xd
Jego lwi ogon smagnął ją włochatą końcówką po twarzy, gdy centaur próbował złapać równowagę na śliskim marmurze. --- a nie koński ogon? ._.
No i zauważyłam, że nie stawiasz przecinków przy zdaniach typu: Dasz sobie radę, królowo. --- w sumie nie jestem pewna, czy mam rację xd
No, więc już wiem, gdzie obsadziłaś naszych mangowych bohaterów :D W sumie to mogłam się tego spodziewać, chociaż nadal się zastanawiam, dlaczego ten chłopiec z prologu nie miał skierować się do Królowej, bo niby by nie zrozumiała, i co z nim w ogóle się teraz dzieje. Hmm, czekam na wyjaśnienia w późniejszych rozdziałach :)
Co jeszcze? Z reguły nie lubię magicznych stworzeń, ale tym razem postanowiłam się przemęczyć xd Postacie wykreowałaś dość ciekawie, najbardziej polubiłam Ikuto i krasnoluda. Mirasir niby fajny, ale coś mi w nim nie gra, chyba to jego zapatrzenie w Sakurę. Rozdział, chociaż mi się podobał, to raczej nie wywołał we mnie jakiś większych emocji. Ot, ładne wprowadzenie w historię. Zdaję sobie sprawę, że to jest konieczne, więc spokojnie, nie zniechęcam się. Na twoim miejscu pewnie bym sobie nie poradziła z opisaniem tego wszystkiego tak, żeby czytelnik wszystko zrozumiał, chyba jestem człowiekiem, który chodzi na łatwiznę :p
I mam przeczucie, że smoki jednak dołączą, a co! :D
Co do błędów. Zgodzę się, ale ogon Ikuto jest lwi :D Odsyłam do bestiariusza, jeśli mój opis Cię nie przekonał.
UsuńWierzę, że ten rozdział nie obfitował w atrakcje, ale masz rację, sporo pracy kosztowało mnie stworzenie go i wykreowanie całego świata przedstawionego tak, żeby czytelnik zrozumiał, o co mi chodzi...
A ze smokami... to trudna sytuacja :p
Pozdrówka
Ikula
Witam,
OdpowiedzUsuńwalka zbliża się wielkimi krokami, udało im się zebrać potężną armię, jak widzę Sakura Haruno, Sasuke Uchicha, a Naruto Uzumaki albo Namikaze? Pojawi się też...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie