14 lutego 2014

Rozdział I - Lęk

Dzień był wyjątkowo posępny. Ołowiane chmury zwisały ciężko nad miastem, jakby zwiastowały nadciągającą klęskę.
Esselunith i Bumithria od wieków toczyły przeciwko sobie wojnę, jako dwa królestwa dzielnicowe, roszczące sobie prawo do władania ziemiami królestwa Darkstorn.
Mieli już 3453 rok od założenia przez wielkiego wodza Zjednoczonego Królestwa Darkstorn i 3413 rok wojny.
Legendarny król Terrian miał trzech synów: Esseluna, Bumithra i Zydara. Król był dobrym, wielkodusznym, sprawiedliwym i mądrym człowiekiem. Wiedział, że najstarszy syn posiada mroczną naturę i chciał, żeby to Bumithr, jako drugi w kolejności następca, objął tron. Pozostali bracia, a w szczególności Zydar, który rozpaczliwie pragnął władzy i potęgi, nie zgodzili się z wolą ojca i po jego śmierci wszczęli z Bumithrem okrutną wojnę, w której przelano wiele krwi.
Zydarowi udało się obalić i wygnać z zamku Bumithra. Jednak zdradził on najmłodszego brata Esseluna, więc nie zaprzestano bitew.
Bumithr wybudował własną siedzibę w południowej części krainy nad Morzem Hydryckim, w ujściu Rzeki Mistis, za Górami Itis, które zapewniały mu skuteczną obronę. Natomiast Esselun założył swoje miasto za Górami Skalistymi, u źródła rzeki. Bracia zbierali siły i werbowali sojuszników.
Bumithr, jako pierwszy zaatakował Zydara. Szybko jednak zrozumiał, że sytuacja stała się naprawdę poważna. Zydar wszedł w układy z czarną magią, która okazała się przerażająca dla wszystkich.
Bumithr i Esselun zjednoczyli siły i wspólnie pokonali brata. Książę Śmierci poległ, ale zapowiedział powrót oraz zemstę.
Natomiast Bumithr i Esselun zerwali pokój i wznowili działania wojenne przeciwko sobie. Konflikt, podsycany coraz to nowymi zadrami, przejęli potem ich potomkowie.
Od ośmiu lat trwało już zawieszenie broni. Odkąd to osiemnastoletni bumithriański książę zabił króla Hirashiego, a jego piętnastoletnia córka objęła po nim urząd.
Obecna królowa obserwowała przez okno spieszących się, zaaferowanych swoimi sprawami ludzi.
Zamek Esselunith był naprawdę okazałą budowlą, wzniesioną z białego kamienia, która jako jedna z nielicznych, nie opierała się o ogromne, ponad dwudziesto metrowe drzewa (jak było w przypadku innych zabudowań). Wewnątrz znajdowały się trzy piętra, z których wystrzeliwały cztery wysokie wieże. W jednej z nich znajdowała się sala narad, gdzie właśnie przebywała królowa.
Wielka szyba wykonana przez najlepszego szklarza w królestwie, zapewniała jej doskonałą widoczność. Miała wrażenie, że u jej stóp biegają tysiące małych mrówek, które w rzeczywistości są jej poddanymi.
Dookoła zamkowych ścian, otoczonych pięknymi ogrodami panował spokój, ale dalej kwitło tętniące życiem, pełne rozmaitych budowli i straganów miasto.
Pięć niesamowitych, pięknych, ogromnych drzew stanowiło podporę pod sieć mieszkań. Wewnątrz pni znajdowały się systemy schodów i dźwigni, a wśród wymyślnej, piętrowej formacji ludzie poruszali się siecią korytarzy, nie czyniąc jednak roślinom krzywdy. Część domów i budynków wybudowano też na wolnej przestrzeni. W centralnej części miasta wzniesiono rynek, gdzie kupcy i rzemieślnicy wymieniali swoje towary z ludnością.
Nad wszystkimi naziemnymi budowlami górował rzecz jasna zamek i świątynia. Ludność i większość istot zamieszkujących tereny Esselunith i Bumithrii wyznawało kult Matki Terrathii, czyli Matki Ziemi. Wierzono, że to ona stworzyła całą Terrathię (jak nazywano ich świat) oraz wszystkie żyjące na niej istoty. Świątynia nie była miejscem pełnym przepychu, a miejscem wiary i cichej modlitwy. Odznaczała się tym, że żyła i to dosłownie. Stworzyli ją, bowiem elficcy magowie żywiołu ziemi. Za sprawą ich zaklęć budowla nie rozrastała się do środka, a na zewnątrz i kwitła każdej wiosny milionem pachnących, białych kwiatów.
Swego czasu miasto było dużo mniejsze, stąd obecnie wiele osób zamieszkało za obronnymi murami. Wokół Esselunith powstało pełno małych gospodarstw. Dalej, u stóp wzgórza, na którym usytuowane zostało miasto, pola uprawne rolników złociły się zbożem.
Esselunith – stolica pięknego królestwa. Pięknego i zagrożonego.
Kobieta odeszła od okna i zaczęła nerwowo przechadzać się po bogatej komnacie, rozpaczliwie szukając dobrego rozwiązania. Miotała się jak zwierzę. Ból głowy wcale jej nie pomagał, a czuła, że kończy jej się czas na zastanawianie. Napięcie, które towarzyszyło jej non stop od wielu dni, odcisnęło się w jej twardym spojrzeniu. Myśli błądziły po udręczonej głowie, nie układając się w żadne jasne schematy.
W końcu z bezsilności zaczęła liczyć ręcznie haftowane, złote kwiaty na rubinowych kotarach z czystego jedwabiu. To pozwoliło jej się nieco uspokoić. Przestała szarpać swoje długie, różowe włosy i dała zielonym oczom odpocząć, przymykając je na chwilę. Nie czuła się tak odkąd Esselunith walczyło z Bumithrią w bitwie, w której zginął jej ojciec.
Nagle ciężkie, drewniane drzwi uchyliły się, skrzypiąc przy tym nieprzyjemnie. Już dawno chciała poprosić kogoś, żeby to naprawił, ale zawsze wylatywało jej to z głowy. Miała ważniejsze sprawy niż niewygodne drzwi.
Delikatna, szlachetna twarz rozpogodziła się trochę, gdy oczy dostrzegły kłębowisko złotego futra. Królowa uśmiechnęła się promiennie, a majestatyczna tygrysica benguicka przekroczyła próg. Drzwi zamknęły się za nią z trzaskiem. Złoto zafalowało od miękkiego, dostojnego kroku.
Władczyni skinęła głową na znak szacunku, gdy tylko brązowe, płynne oczy znalazły się tuż obok. Ostrożnie pogłaskała kasztanowe pręgi, zanurzając rękę w jedwabiście miękkiej sierści, a potem dotknęła idealnie wypolerowanych, wyrastających z łopatek i żeber, ostrych jak brzytwy rogów w kolorze hebanowego drewna. Tygrysica miała ich aż sześć (trzy na prawym i trzy na lewym boku), co świadczyło o jej mądrości i sile. Róg wyrastający z kości łopatkowej miał długość połowy królewskiego ramienia. Pozostałe były już nieco mniejsze.
Niezwykłe stworzenie miało, co najmniej, metr sześćdziesiąt w kłębie, dzięki temu królowa mogła spokojnie go dosiadać w razie potrzeby.
Jednakże to nie dlatego dziewczyna tak bardzo się ucieszyła. Same możliwości tygrysicy nie stanowiły żadnej wartości. W istocie, była piękna i potężna, ale była też dla władczyni najważniejszym stworzeniem na Terrathii. Obie, bowiem urodziły się po to, aby połączyła ich święta więź, która zobowiązywała je do wzajemnej troski i opieki.
Każdy człowiek, elf i krasnolud na Terrathii miał swojego własnego towarzysza w postaci magicznego stworzenia. Więź, która tworzyła się w momencie, gdy oczy przeznaczonych sobie istot spotykały się, była potężna i nierozerwalna. Jedna strona nie mogła zdradzić drugiej i na odwrót. Przyjaźń uniwersalna.
- Tsezil – westchnęła umęczona dziewczyna, głaszcząc tygrysicę.
- Witaj Sakuro – istota przywitała się łagodnym głosem, który wibrował od cichego mruczenia. Podczas mówienia na moment obnażyła imponujący arsenał białych, zabójczych zębów.
Tygrysica właśnie wróciła z polowania. (Magiczne stworzenia żywiły się jedynie niemagicznymi zwierzętami, żyjącymi w lasach.)
- Tsezil, co ja mam zrobić? – zapytała zrozpaczona i przyłożyła dłoń do bladego czoła. Nie spała już od kilku dni.
- W obecnej sytuacji mamy raczej niewiele możliwości. – Tygrysica przysiadła na tylnych łapach i spojrzała w udręczone, zmęczone oczy swojej królowej i przyjaciółki jednocześnie. – Kto stanie do walki?
Sakura skrzywiła się niedyskretnie. To właśnie z tego powodu praktycznie nie sypiała. Armia Bumithrii zbierała się na Wielkich Równinach Poległych, szykując do ataku i miała ogromną przewagę liczebną, o czym co chwilę donosili jej zwiadowcy i szpiedzy. Ponad dwadzieścia pięć tysięcy wojowników i wciąż ich przybywało, a ludność Esselunith nie kwapiła się do walki. Sakura dysponowała jedynie pięcioma tysiącami żołnierzy, których stale utrzymywała przez osiem lat swoich rządów. Zapowiadała się rzeź, a nie bitwa.
- Ludzie mają dość tej odwiecznej wojny i ciągłych walk. Zgadzam się z nimi. Ten konflikt pochłonął już dość niewinnych ofiar, ale nie mogę nie zareagować. Musimy się jakoś bronić i wolałabym nie robić tego za murami. – Uniesionym, rozdrażnionym tonem sygnalizowała przyjaciółce swoje rozżalenie. – Jest pięć tysięcy regularnego wojska złożonego z samych ludzi. Reszta to garstki gryfów, pegazów, tygrysów benguickich i mówiących zwierząt. Dziś mają przybyć elfy zza wschodniej części Gór Skalistych, krasnoludy oraz centaury. Smoki odmówiły. Zadeklarowało się ledwie kilka zielonych.
Tsezil zrobiła zamyśloną i jednocześnie skonsternowaną minę.
- Przecież sami jesteśmy w stanie zebrać czterdzieści tysięcy mężczyzn. Krasnoludy i elfy powinny wystawić podobną armię. Dlaczego jest nas tylko pięć tysięcy? – warknęła z oburzenia.
- Nie zmuszę ich do walki. Nie chcą ryzykować swojego życia i naprawdę doskonale to rozumiem. Sądzę też, że po prostu straciłam na znaczeniu, jako władca. – Nagle jej ramiona opadły i straciły cały majestat. – Starałam się jak mogłam, ale mój lud mnie nie szanuje. Królestwo jest słabe militarnie…
Sakura zasiadła ciężko na tronie i zdjęła ze skroni delikatną koronę. Leciutka obręcz pleciona z czystego, krasnoludzkiego złota błyszczała w jej dłoni, jakby z niej szydząc. Zastanawiała się, czy aby na pewno znajduje się na odpowiednim miejscu. Nigdy nie była na tyle przebiegła, silna i twarda, żeby rządzić.
Stukanie paznokciami w drewniany podłokietnik zlało się z bębnieniem deszczu o szyby.
- Co zrobiłam źle Tsezil? – W jej słowach dźwięczał wyrzut i głęboki smutek. – Lud kochał zarówno mojego ojca jak i jego poprzedników, a kim ja jestem w ich oczach? – Swoimi słowami szukała wsparcia, pocieszenia i prawdy.
- Ciebie też kocha najmilsza. Zrobiłaś dla nich więcej niż którykolwiek z twoich poprzedników. Masz zaledwie dwadzieścia trzy lata, rządzisz królestwem od ośmiu lat, a już dokonałaś ogromnych zmian na lepsze. Mało kto teraz cierpi niedostatek. Miasta się rozwijają, ludzi i stworzeń przybywa, bo mają do tego warunki. Może to właśnie, dlatego nie chcą stawać do walki. Nie wojowali od tylu lat i boją się o swoje szczęście, o swoje domy, rodziny oraz życia…
Nagle tygrysicy przerwało gwałtowne otwarcie się drzwi. Skrzypienie zaczynało robić się irytujące.
- Pani – Strażnik ukłonił się nisko – przybył wysłannik elfów i król jednorożców.
Sakura momentalnie wyprostowała się jak struna i założyła na głowę koronę. Elfy zawsze traktowała jak największych sprzymierzeńców. Już długo ich oczekiwała. Jednakże jednorożców się nie spodziewała. Ucieszyło ją to jak i również zaniepokoiło. Jednorożce były najszlachetniejszymi oraz najdumniejszymi istotami, zamieszkującymi ziemie Esselunith od wieków wielce szanowanymi i respektowanymi. Swoją elokwencją i dostojnością przewyższały królów i elfy. Ich rogi i siła nóg idealnie sprawdzały się w walce, ale jakoś nieszczególnie za nimi przepadała. Za bardzo obnosiły sie ze swoja wyniosłością i dumą.
- Na co czekasz? Wprowadź ich! – krzyknęła trochę głośniej niżby chciała. Traciła panowanie nad sobą.
- Tak jest. – Chłopiec pobladł lekko. Skłonił się z szacunkiem i zniknął za drzwiami.
Sakura zaczęła przechadzać się niecierpliwie po stopniu podestu, wyczekując wyjątkowych gości. Tsezil nie odstępowała jej na krok.
Minutę później drzwi do sali otworzyły się ponownie, a do środka wmaszerował orszak, uzbrojonych w łuki i kołczany pełne magicznych strzał, elfów. Gładkie, pociągłe twarze, spiczaste uszy, misternie uplecione włosy – to wszystko pogłębiało wrażenie piękna i dostojeństwa, jakie sprawiali.
Niewielki oddział rozsunął się na boki z mistrzowską dokładnością. Każdy elf idealnie zgrywał się ze swoimi braćmi. Ze środka formacji wystąpił dobrze znany Sakurze wojownik. Za nim podążał jego towarzysz – gryf imieniem Collum. Na ich widok Sakura uśmiechnęła się promiennie. Minęło już dużo czasu od ich ostatniego spotkania.
- Mirasirze! Miło mi cię znów ujrzeć – mówiła szczerze, niemal z ulgą.
Mirasir był księciem elfów, drugim potomkiem potężnej królowej Restril. Z tego też powodu został wysłannikiem. Doglądał sytuacji w zaprzyjaźnionych miastach. Sakura często miała okazję gościć go na swoim zamku. Lubiła jego towarzystwo. Był inteligentny, wygadany, elokwentny, zabawny i bardzo przystojny. Nawet jak na elfa posiadał ponadprzeciętną urodę. Perfekcyjnie strzelał z łuku i władał mieczem. Nosił długie do pasa, blond włosy, spięte elfickimi, misternymi splotami warkoczy przy skroniach, aby nie przeszkadzały mu w widzeniu. Anielskiego wyrazu dodawały mu delikatne, niemal chłopięce rysy twarzy. Sakura zawsze odnosiła wrażenie, że jego ciepłe, błękitne oczy przeszywają ją na wskroś. Po części rzeczywiście tak było. Mirasir miał talent do identyfikowania natury osób, z którymi się stykał, co pozwoliło mu doskonale poznać i bardzo polubić skrytą, w gruncie rzeczy, Sakurę. Dobrze się dogadywali. Czasami aż zbyt dobrze.
- Sakura! – Uśmiechnął się szeroko i podszedł, żeby ją uścisnąć. – Ciebie również.
Kobieta spłonęła delikatnym rumieńcem, gdy poczuła silne ramiona i mocny zapach lasu. Jednocześnie pozwoliło jej to, trochę się uspokoić. Na chwilę uleciały z niej troski. Niestety nie na długo.
- Szkoda, że okoliczności nie są zbyt przyjemne – szepnęła i oderwała się od przyjaciela, a po części też i brata.
Niewielu ludzi umiało porozumieć się z elfami i zachować przy tym przyjazne stosunki. Sakura nie martwiła się o to. Krew jej matki sprawiła, że sama była w połowie elfem. Po pierwszym spojrzeniu na nią stawało się jasne, że nie jest w zupełności człowiekiem. Miała idealnie smukłą sylwetkę, lekko spiczaste uszy i ogromny talent łuczniczy. Na turniejach wygrywała z najlepszymi elfickimi łucznikami. Ponadto odznaczała się wyjątkową urodą. Delikatna twarz, widoczne kości policzkowe, wąski podbródek, mały, zgrabny nos, pełne usta i piękne, duże, zielone oczy nadawały jej królewskiego wyglądu, którego dopełniały długie, prawie do kolan, różowe włosy. Czasem pozwalała sobie upiąć je finezyjnie, elfickim splotem, którego nauczył ją Mirasir, lecz ostatnimi czasy nie znajdowała czasu na takie przyjemności.
Elfy wolały obecność lasu i to właśnie między drzewami żyły. Nie przepadały za ludźmi i ich niszczycielską naturą.
Czasami w Sakurze odzywała się tęsknota za obecnością przyrody. Wtedy chodziła do swoich pięknych ogrodów, albo udawała się z Tsezil do okolicznych lasów, żeby pomedytować. Wiedziała, że nie może zostawić królestwa. Odpowiadała za nie i za jego obywateli. Ludzka połowa pomagała jej przetrwać w zamku i kochać swoich ludzi bardziej niż którykolwiek z poprzednich władców.
- Masz rację – odpowiedział, a jego oczy nabiegły zmartwieniem.
- Ilu was jest? – zapytała Sakura z nadzieją i trwogą jednocześnie.
- Przyprowadziłem trzy tysiące wyszkolonych łuczników wraz z towarzyszami.
- To daje sześć tysięcy aktywnych jednostek – skalkulowała na głos Tsezil, zwracając na siebie uwagę wszystkich obecnych w sali.
Gdy elfy, ludzie lub krasnoludy szli na bitwę, udawali się na nią również ich towarzysze. Nie zawsze były to tak potężne stworzenia jak Tsezil. Czasami towarzyszem zostawała mówiąca mysz lub wróbel. Jednak zdarzały się i bardziej niesamowite jak na przykład smoki.
Mirasir chyba dopiero teraz dostrzegł tygrysicę, bo jego policzki nabrały uroczej, różowej barwy i ukłonił się nisko.
- Wybacz Tsezil moją ignorancję. Miło mi cię widzieć.
Tygrysica roześmiała się głośno, a kilku łuczników z gwardii Mirasira wzdrygnęło się.
Często zdarzało się, że wizytanci zapominali o Tsezil. Irytowało ją to, bo tygrysy benguickie były z natury dumnymi stworzeniami i wymagały szacunku, a ona nie stanowiła wyjątku. Raz nawet zdarzyło się, że ryknęła potężnie na jakiegoś posła, ale tym razem nie czuła złości.
- Mnie ciebie również młodzieńcze. Rozumiem, że to obecność Sakury tak bardzo pochłonęła twoją uwagę, że wziąłeś mnie za dywanik. To oczywiste. – Uśmiechnęła się zadziornie, gdy Mirasir pojął aluzję.
Nie mogła powstrzymać się od tego przytyku. Wiedziała, że elf od jakiegoś czasu zabiega o względy Sakury. Nieszczęśnik. Ciężki obrał sobie obiekt zainteresowań. Trzeba przyznać, że Sakura stała się piękną kobietą, ale kompletnie nie miała doświadczenia w tych sprawach. Mirasir może podobał jej się fizycznie, ale nie zaprzątała głowy miłostkami. Dlatego wszystkie zalotne gesty elfa odbierała czysto przyjacielsko.
Spiczaste uszy Mirasira nabrały ciemniejszej barwy. Zanim odpowiedział, chrząknął zawstydzony.
- Muszę przyznać, że masz rację Tsezil. Sakura jest wyjątkowo piękna. – W przypływie odwagi mrugnął do królowej flirciarsko, ale dziewczyna tylko uśmiechnęła się ciepło, kompletnie nie dostrzegając w tym wszystkim drugiego dna.
Zanim zdążyła odpowiedzieć coś, co całkowicie pozbawiłoby elfa nadziei, z korytarza doszedł ich stukot kilku par kopyt i wkrótce do komnaty, dostojnym krokiem, weszło pięć jednorożców.
Na ich czele szedł ten, którego nie sposób pomylić z innym. Miał białą, idealnie wyczesaną sierść. W jego śniegowej grzywie pobłyskiwały złote pasma, boki znaczyły bitewne blizny, a ostry róg lśnił ostrzegawczo. Od stworzenia bił królewski majestat, a w spojrzeniu czaiła się niema groźba.
Zarówno Sakura, Tsezil jak i elfy ukłonili się nisko.
Jednorożce również pochyliły łby i ugięły nogi na znak powitania. Strażnicy króla byli równie szlachetni, ale ich umaszczenia nie odznaczały się już tak bardzo.
- Witaj Sakuro, królowo Esselunith, witaj Tsezil, święta towarzyszko i ty Mirasirze, książę elfów – przywitał się głębokim, spokojnym głosem.
Sakura czekała cierpliwie ze swoim powitaniem. Gdyby odezwała się pierwsza, jednorożce odebrałyby to, jako brak szacunku i zniewagę. Najbardziej stresowała się właśnie w ich obecności.
- I ja cię witam Virathirze, potężny królu jednorożców. Niezmiernie cieszy mnie, że widzę cię tutaj w dobrym zdrowiu i jak zawsze niezłomnej postawie. Jestem wdzięczna za tak wielkie oddanie królestwu Esselunith.
Sakura raczej nie komplementowała władców podczas powitań, ale przy Virathirze to było konieczne. Przez całe lata swojej młodości uczyła się zwyczajów stworzeń, retoryki i dworskiej etykiety. Dobrze wiedziała, jak zjednywać sobie sojuszników i jak łatwo można zyskać wrogów.
Jednorożec skłonił się ponownie.
- Przyprowadziłem ze sobą stu pięćdziesięciu siedmiu silnych i w pełni zdolnych do walki wojowników.
Myśli Sakury rozjaśniały się z każdą chwilą i nowym wsparciem. Jednorożce nie były słabymi istotami, które łatwo pokonać w walce. Cechowały się ogromną odwagą i niezłomnością. Atakowały agresywnie i z rozmysłem. O jednorożcach i ich potędze pisano legendy. Sama Sakura doskonale znała jedną, którą przekazała jej mama. Historia opowiadała o jednorożcu imieniem Storm, który sam powalił stu gnolli, broniąc swojego stada.
Sto pięćdziesiąt siedem było naprawdę imponującą liczbą. W dodatku Virathir nie miał w zwyczaju bawić się w półśrodki. Przyprowadził najlepszych z najlepszych, o czym świadczyły chociażby liczne blizny na ciałach jego straży. Im więcej śladów jednorożec posiadał, tym więcej odbył walk i zdobył doświadczenia. Królowa domyśliła się, że Virathir osobiście wyselekcjonował przyprowadzoną przez siebie armię.
Jednakże wciąż było ich zbyt mało. Podsumowując armie ludzi i elfów wraz z towarzyszami oraz dodając do tego rachunku jednorożce, wychodziło niewiele ponad szesnaście tysięcy.
- Jestem pod wrażeniem. Serdecznie dziękuję za tak liczne wsparcie.
Sakura miała ochotę wycałować Virathira w chrapy, chociaż nieszczególnie za nim przepadała, ale rzecz jasna powstrzymała się. Musiała trzymać emocje na wodzy. Nie wiadomo jak jednorożec zareagowałby na taki przejaw czułości.
- Poproszę was, żebyśmy zaczekali jeszcze trochę. Wkrótce powinny zjawić się centaury, krasnoludy i miejmy nadzieję, że także smoki. Wtedy omówimy szczegóły.
- Czy sprawa jest aż tak poważna? Jesteś bardzo zatroskana – zauważył Mirasir.
- Niestety tak - przyznała strapiona, coraz lepiej zdając sobie sprawę ze swojego beznadziejnego położenia. Nadzieja, którą przyniosło pojawienie się jednorożców znacząco zbladła. - Ponad dwadzieścia pięć tysięcy zbrojnej armii Bumithrian zebrało się na równinach. Podejrzewam, że za kilka dni wyruszą na zamek.
Virathir zarżał i zarył swoim kopytem w marmurową podłogę aż zadudniło wszystkim w uszach.
- Tak wielu? - zdziwił się i jednocześnie zaniepokoił.
- Owszem. - Oczy Sakury znów przesiąkły zmartwieniem, które towarzyszyło jej od wielu dni. Wsparła się na rogu Tsezil. - Obawiam się, że będą mieli nad nami przewagę liczebną.
Po jej słowach zapadła sroga cisza, przerywana tylko bębnieniem deszczu, który spływał po oknach.
Dopiero strażnik zakończył ją, wpadając do komnaty jak z procy. Sakura miała ochotę udusić młodzika za kompletny brak taktu.
- Królowo, królu, książę. - Ukłonił się każdemu z osobna i zaanonsował przybyłych. - Dotarły centaury i krasnoludy.
- A smoki? - zapytała z nadzieją, puszczając w niepamięć impertynencję służącego.
- Póki co, żadnego - odpowiedział ciszej, stłumionym głosem.
Sakura tego obawiała się najbardziej. Zamarła, a jej zielone oczy pociemniały z zawodu i złości. Bez smoków ta bitwa już była przegrana. To smoki zazwyczaj decydowały o końcowym wyniku starcia. Ich siła i potęga były bardzo znaczące.
- Wprowadź - rozkazała ostro, zapominając o uprzejmości i panowaniu nad emocjami.
Chłopak skłonił się nisko w przestrachu. Jeszcze nigdy nie widział królowej w takim stanie. Chwilę później dało się usłyszeć donośny tętent kopyt. Jednakże całkowicie różnił się on od odgłosów wydawanych przez kopyta jednorożców w zetknięciu z marmurową podłogą. Był o wiele cięższy i donośniejszy ze względu na większą masywność centaurów. Do tego osobliwego dudnienia dochodziła jeszcze kakofonia dźwięków wydawanych przez ich zbroje.
Wkrótce oczom zebranych ukazały się ogromne, potężne i ociekające deszczem ciała siedmiu centaurów - istot z ciałem konia i piersią człowieka - które wbiegły do sali. Bardzo się spieszyły, żeby dotrzeć na czas. Nie posiadały tej dostojności w ruchach, co jednorożce, ale powaga i bojowa zaciętość na ich twarzach zmuszały do odczucia respektu.
Gromadzie przewodził centaur o odznaczającym się, czarnym umaszczeniu i ciemnoniebieskich, zimnych oczach. Sakura rozpoznała go od razu - swojego przyjaciela, który od małego towarzyszył jej na królewskim dworze. Spotkali się, gdy Sakura miała pięć lat, a on siedem. Był synem szanowanego wojownika, który miał uczyć księżniczkę walki mieczem.
Ich pierwsze spotkanie przebiegło dosyć specyficznie. Sakura biegała po zamku, chowając się przed matką, a Ikuto w tym czasie właśnie wprowadzał się razem z ojcem (nauczycielom księżniczki pozwalano mieszkać w pałacu wraz z rodziną). Wpadła wtedy na małego centaura z rozpędu i strasznie się o to pokłócili, bo Sakura zamiast „przepraszam”, rzuciła „nie stój na środku koński zadzie”. Mało co się wtedy nie pobili. Cóż… ostry charakterek Sakury dopiero później troszeczkę się stępił. Ale generalnie w ten sposób wyglądała jej przyjaźń z Ikuto.
- Ikuto! Nareszcie! - Bardzo się ucieszyła, ale jednocześnie miała ochotę ostro złajać go za to, że pojawił się dopiero teraz.
Sakura powierzyła mu ważną misję zwerbowania wojska wśród centaurów, gdyż jako przyjaciel królowej miał wśród innych autorytet.
Te stworzenia nie posiadały swojego władcy, czy miasta. Żyły raczej samotnie lub w stadach przewodzonych przez jednego mustanga. Cechowały się indywidualnymi charakterami oraz wojowniczością i inteligencją, którą często przewyższali ludzi, czy elfy. Były wspaniałymi wojownikami i strategami. Zaskakiwało jednak to, że pomimo swojej ludzkiej części, centaury nie miały swoich towarzyszy w przeciwieństwie do istot wykazujących ludzkie cechy. Od wieków spekulowano na ten temat. Najbardziej prawdopodobna hipoteza mówiła, że nie mogą ich posiadać ze względu, iż same są w połowie - przynajmniej fizycznie - zwierzętami.
- Widzę, że strasznie się niecierpliwiłaś - mruknął zadziornie, nawet się przedtem nie witając. Jego oczy zabłyszczały niebezpiecznie. - Spokojnie księżniczko. Zadanie które mi powierzyłaś wcale nie było łatwe.
Ikuto lubił się z nią przekomarzać w każdej sytuacji. Chętnie też wyprowadzał Sakurę z równowagi, co udawało mu się zdecydowanie zbyt często.
Jego lekceważące określenie „księżniczko” nie spodobało się Mirasirowi.
- Uważaj na słowa centaurze. Zwracasz się do swojej królowej. - W oczach elfa zabłysły groźne ogniki, ale Ikuto nic sobie z tego nie robił. Od zawsze nie lubili się z Mirasirem. Centaur uważał go za „nadętego bufona” jak się raz o nim wyraził. W odpowiedzi prychnął tylko lekceważąco.
Z resztą, Sakura nie przywiązywała większej wagi do słów i tonu Ikuto. Zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Co więcej, to głównie dlatego tak bardzo go lubiła. Jako jeden z nielicznych traktował ją jak zwyczajną osobę, a nie jak królową.
- Zebrałem cztery tysiące zbrojnych i wciąż dołączają nowi, którzy dopiero usłyszeli o sprawie. Skupiają się pod miastem razem z oddziałem jednorożców. - Tu skłonił się nisko Virathirowi, a ten odpowiedział przyjaźnie na pozdrowienie.
Ikuto rzadko kogo darzył szacunkiem. Jednakże z Virathirem łączyło go końskie pokrewieństwo.
Przypomniał sobie, że nie przywitał też elfów. Skłonił się, ale zrobił przy tym tak skwaszoną minę, że mało brakowało, a Sakura wybuchłaby głośnym śmiechem. Jednak w porę się opanowała. Napytałaby sobie biedy taką reakcją i brakiem szacunku jednocześnie. Teraz brakowało jej jeszcze tylko, żeby elfy i centaury wszczęły między sobą wojnę. Wystarczało, że sytuacja była napięta.
- To daje około dwudziestu tysięcy wojowników - podsumowała Tsezil.
- Nie zapominaj o nas kochana. - Nagle do sali dziarskim krokiem wszedł, dzierżący wielki topór, potężny krasnolud o posiwiałej, długiej brodzie zatkniętej za pas.
Jego oczy uśmiechały się wesoło do Sakury.
Krasnoludy nie miały na ogół zbyt miłego usposobienia. Zawsze skore do bójek i łatwo można było je urazić. Zachowywały się barbarzyńsko i domagały się przy tym szacunku. Nic dziwnego, że schowały się pod górami, w swoich jaskiniach.
Ich obecny władca był wyjątkiem, którego Sakura darzyła sympatią. Bardzo przypominał dobrego dziadka. Posiadał w sobie ciepło i uprzejmość, a jednocześnie humor i ogromną mądrość.
- Gwern! - zakrzyknęła Sakura, rozkładając szeroko ramiona w geście powitania.
Krasnolud zaśmiał się wesoło i ucałował dłoń królowej. Sakura nie została obdarzona zbyt wysokim wzrostem, ale Gwern i tak był od niej dużo niższy. Miał zaledwie metr pięćdziesiąt wzrostu.
Krasnoludy może i nie grzeszyły wielkością, ale potrafiły budować w Górach Skalistych piękne, okazałe miasta, a z ziemi wydobywały drogocenne kamienie. Znane też były z wyrobu najlepszej broni i zbroi. Dlatego też wszystkim zależało na utrzymywaniu z nimi dobrych stosunków.
- Jest nas dwa tysiące wojowników - obwieścił radośnie, a Sakurze serce urosło w piersi. Tylu się nie spodziewała. To dawało cztery tysiące aktywnych jednostek.
- Bardzo ci dziękuję. - Przez moment w jej oczach zalśniły łzy wzruszenia.
- Zawsze jesteśmy do twoich usług, królowo. - Uśmiechnął się do niej ciepło i skinął palcem, żeby się pochyliła.
Zaintrygowana i zaskoczona jednocześnie spełniła jego prośbę.
- Mam też dla ciebie kilka pięknych podarunków - szepnął jej na ucho.
No tak, należałoby dodać, że krasnoludy słynęły z hojności. Wierzyły, że za dobro, odpłaca się dobrem i miały słuszność. W razie potrzeby cała kraina była gotowa stanąć w ich obronie.
Sakura podziękowała cicho, po czym zwróciła się już do wszystkich.
- Skoro jesteśmy w komplecie, to zaproszę was do stołu. - Sakura wskazała na okrągły, kamienny stół, służący do obrad. Jego kształt zapewniał, że każdy był równo traktowany.
- A smoki? - zapytał zaskoczony Ikuto.
- Obawiam się, że nie pospieszą nam z pomocą - odpowiedziała mu z zawodem w głosie.
Brwi Ikuto powędrowały wysoko w górę, ale Sakura nic więcej nie powiedziała.
Na blacie rozłożono mapy i wszyscy żywo włączyli się do dyskusji.
- Moi wysłannicy donoszą, że Bumithria wystawiła dwadzieścia pięć tysięcy zbrojnej armii, która stacjonuje w południowej części Wielkich Równin tuż, przy Śniących Wzgórzach. - Wskazała lokację na mapie. - Jest z nimi ich król.
- Sasuke Uchiha - wywarczała Tsezil przez zaciśnięte zęby.
Nazwisko Uchiha u wszystkich zebranych budziło negatywną, ostrą reakcję. Sakura miała za złe tygrysicy, że wypowiedziała je na głos. Jej serce na moment zapłonęło nieugaszoną nigdy nienawiścią.
- Trzy tygodnie temu - kontynuowała, chowając głęboko swój żal - autonomiczne miasto Lyona zostało doszczętnie zniszczone. Sądzimy, że to sprawka Bumithrian.
Z oburzenia wszystkim zaparło dech w piersi.
- Zaatakowali wolne miasto nomadów? - zdziwił się i zdenerwował jednocześnie Virathir. - Przecież Lyona dawno odłączyła się od sporu.
- Ja też nie do końca to rozumiem, Virathirze - przyznała z rezygnacją Sakura. - Może chcieli w ten sposób pokazać swoją potęgę i nas zastraszyć? Nie wiem - skapitulowała strapiona.
- Jest ich aż dwadzieścia pięć tysięcy? - zatroskał się dla odmiany Gwern.
- Niestety tak. To tysiąc więcej niż nas, a na dodatek moi informatorzy donoszą, że osady na Bagnach Mistis wciąż się zbroją. Lada dzień dołączą do nich nowe oddziały. Kolejne kilka tysięcy stworzeń.
- Och… - Krasnolud pogłaskał brodę w roztargnieniu. - Czego oni od nas chcą? Przecież od śmierci króla Hirashiego zaprzestano działań wojennych. Tak nagle się zerwali? - To wszystko nie miało dla niego najmniejszego sensu. Zawsze musiał być powód.
Sakura posmutniała na wspomnienie o śmierci jej ojca i wielkiego władcy zarazem. Miała szczególny uraz do Sasuke Uchihy - obecnego króla Bumithrii, bo to on pozbawił jej ojca życia w bitwie. Nigdy nikogo tak nie nienawidziła jak jego. Wściekłość na samą myśl o tym człowieku, paliła jej wnętrzności. Obiecała sobie, że zemści się, jak tylko nadarzy się okazja.
- Najwyraźniej pokój się skończył - skomentował gorzko Ikuto. - Musimy się bronić. Nie wiemy, czego oni od nas chcą ani dlaczego zbierają się aż tak licznie. Tylko trzeba ustalić gdzie i jak.
Każdy zgodził się bez wahania. Jakby nie patrzeć, od tego zależała przyszłość królestwa.
- Obawiam się, że możemy przegrać to starcie. - Sakura bardzo starała się być twarda i nieugięta, ale ich sytuacja wcale w tym nie pomagała. Jej głowę cały czas nawiedzały czarne scenariusze jedne gorsze od drugich. - Jest ich nadal więcej niż nas. Do tego wsparły ich czarne i czerwone smoki. Są potężni.
Wszyscy zmarkotnieli, bo wiedzieli, że Sakura w jakimś stopniu ma rację. Brak smoków w ich oddziałach znacznie osłabiał Esselunith. Jedynie Mirasir nie opuścił gardy.
- Nie trać wiary królowo. W historii wygrywano już gorsze starcia. Potrzebna jest tylko dobra taktyka.
Zebrani zgodzili się z elfem i zaczęli planować.
- Mamy dwie opcje. Możemy wyjść im naprzeciw, albo zostać i bronić się w zamku - kontynuował Ikuto.
- Wolałabym nie narażać ludzi i miasta na zniszczenia. - Sakura wiedziała, że obrona za murami miała większe szanse powodzenia i rezygnując z niej dużo tracili, ale w Esselunith żyli ludzie: starcy, kobiety i dzieci. Tu były ich domy. Chciała nie dopuścić do rozlewu niewinnej krwi.
Musieli zacząć planować bitwę na otwartym polu. W takiej sytuacji nie dysponowali już dogodną pozycją oraz grubymi murami.
Podzielili oddziały i omówili taktykę.
Spotkanie trwało aż dwie godziny. Na zewnątrz zrobiło się ciemno. Ustalili, że podejdą wroga od strony pustyni i zaatakują o świcie, wykorzystując element zaskoczenia. W drogę wyruszali już następnego dnia o świcie.
Sakura zaproponowała przybyłym gościom zamkowe pokoje, ale zarówno Mirasir, Virathir jak i Gwern odmówili. Chcieli mieć oko na swoje wojsko.
Królowa pożegnała więc gości i wkrótce sala opustoszała. Zostali tylko Sakura, Ikuto i Tsezil.
Centaur przeczesał szeroką dłonią swoje gęste, krótko ścięte włosy, żeby pozbyć się z nich resztek wilgoci. Ikuto nie lubił obecnej mody długich włosów, dlatego swoje nosił krótko.
Sakura zawsze patrzyła na niego jak na przyjaciela, ale nie mogła mu odmówić, że wyprzystojniał. Dziecięce, wątłe ramiona zastąpiły umięśnione sztangi. Podobnie miało to się w przypadku klatki piersiowej, brzucha oraz jego końskiej części. Zaledwie w kilka lat obrósł w mięśnie i siłę. Wiele razy widziała, jak siłował się ze śmiałkami w barze, czy na turniejach i zawsze wygrywał. Sama też raz spróbowała i obiecała sobie, że nigdy więcej. Tak ją poturbował, że przez tydzień nie mogła się normalnie ruszać od ogromnej ilości siniaków i ponaciąganych mięśni. W przeszłości z łatwością kładła go na łopatki, ale te chwile minęły w momencie, gdy Ikuto zaczął dorastać.
Teraz miał ogromne powodzenie u kobiet i to nie tylko swojego gatunku. Jednakże, jak tłumaczył to Sakurze, jeszcze nie spotkał tej odpowiedniej.
Chłopak faktycznie posiadał swój mroczny urok. Czarne włosy, czarny humor, zimne, niebezpieczne, urzekające błękitne oczy…
- Uch… jak ja nie lubię tego całego Mirasira - narzekał rozdrażniony i huknął kopytem o podłogę.
Sakurę rozbawiła jego gwałtowna reakcja godna rozpieszczonej księżniczki.
- Nie zapominaj, że to mój największy sojusznik. - Sakura spojrzała na niego z wyższością.
Ikuto prychnął w odpowiedzi.
- Pamiętam o tym doskonale, ale nie musi się do ciebie tak lepić na każdym kroku. To chyba nie wchodzi w warunki sojuszu - odparł z gniewną ironią.
Sakura nie zdołała się powstrzymać i zachichotała na wspomnienie morderczej miny Ikuto, gdy elf ucałował ją w oba policzki na pożegnanie. Jej nieszczególnie to przeszkadzało. Lubiła bliskość z ludźmi i nie dostrzegała w tym zachowaniu niczego złego.
- Przyznaj, że po prostu jesteś zazdrosny - zażartowała arogancko, z wdziękiem zarzucając przy tym włosami i mrużąc filuternie oczy.
Ikuto oburzył się i niemal rozbił kopytami posadzkę.
- Chyba żartujesz - zadarł wyniośle podbródek. - Miałbym być zazdrosny o ciebie? Wybacz, ale widziałem cię już nago.
Sakura spłonęła dorodnym rumieńcem aż po koniuszki swoich lekko spiczastych uszu.
- To było jak miałam sześć lat i kąpaliśmy się razem w strumieniu. Od tamtej pory minęło wiele czasu i dużo się zmieniło, wiesz? Uh… i nie wyskakuj mi tu z czymś takim. To było dawno i nieprawda. Nie zapominaj, że jestem twoją królową i należy mi się szacunek. - Kiedy się złościła, albo władały nią silne emocje, zawsze dostawała słowotoku.
- Nawet jeśli jesteś królową, to wciąż jesteś tą Sakurą Haruno, z którą kąpałem się w strumieniu, gdy miałem osiem lat. - Ikuto uśmiechnął się zadziornie i pokazał Sakurze język.
Dziewczyna zdenerwowała się jeszcze bardziej i rzuciła w Ikuto pierwszą, lepszą rzeczą, jaka nawinęła jej się pod rękę, a był nią ciężki, mosiężny świecznik. Trafiłaby, gdyby Ikuto w porę nie uskoczył.
Jego lwi ogon smagnął ją włochatą końcówką po twarzy, gdy centaur próbował złapać równowagę na śliskim marmurze.
Świecznik uderzył w podłogę z ogłuszającym łoskotem.
- Jak zwykle porywcza - skomentował z szelmowskim uśmiechem.
- Jak zwykle za dużo gada - odwdzięczyła mu się, a potem oboje się zaśmiali.
Ikuto podszedł do Sakury i zamknął ją w swoich stalowych ramionach, czule ściskając. Kto by pomyślał, że w tym wielkoludzie jest tyle ciepła.
Sakura sięgała mu jedynie do piersi. Centaury były dużo wyższe zarówno od elfów jak i od ludzi. Jego objęcia pozwoliły jej się odprężyć i uspokoić w o wiele większym stopniu niż te Mirasira. Przy elfie czuła się po prostu zbyt onieśmielona, a przy Ikuto… przy nim nie istniały żadne mury. Był jej bratem, pocieszycielem, pokrewną duszą, która tak dobrze potrafiła ją zrozumieć.
Natknęła się palcami na końską grzywę przyjaciela, która ciągnęła się przez całą długość jego kręgosłupa, łączyła z jego włosami na głowie i końską sierścią u dołu pleców. Była sztywniejsza i krótsza od końskiej. Kiedyś śmiała się, gdy zaczynała mu rosnąć.
Nagle westchnęła ciężko i jej ton przesiąkł powagą i troską. Rozbawienie całkiem uleciało.
- Lękam się o moich ludzi i moje królestwo. Co jeśli zawiodę? - Jej serce ściskało się z bólu na myśl o przegranej.
Ikuto mocniej zacisnął swoje ramiona wokół drobnej dziewczyny i pogłaskał ją po plecach. Była taka delikatna i maleńka w porównaniu z nim, ale to wcale nie oznaczało, że słabsza.
- Jestem pewien, że dasz radę. Jesteś w końcu silną, niezłomną Sakurą - zapewnił ją z mocą. Wiedział, że teraz bardzo potrzebuje wsparcia, aczkolwiek wierzył w nią.
- To będzie nasza pierwsza bitwa. Boję się też, że coś ci się stanie - wyszeptała drżąc, a jej ciepły oddech drażnił jego skórę.
Gdyby go straciła. Gdyby um… Nie! Nie potrafiła nawet dokończyć tej myśli. Miała wrażenie, że ktoś wkłada jej niewidzialne ostrze między żebra. Był dla niej równie ważny, jak Tsezil, ojciec i matka.
Ikuto chwycił dziewczynę za ramiona i spojrzał twardo w szmaragdowe oczy.
- Obiecuję ci, że pójdę tam, wytnę tyle troglodytów i innego brzydactwa, ile będzie się dało i wrócę.
Sakura zaczęła intensywnie mrugać, żeby pozbyć się łez wzruszenia, które ścisnęło jej gardło. Pogłaskała przyjaciela po gładkim policzku.
Zepchnęła wątpliwości i obawy w najgłębszy kąt. W jej spojrzeniu błysnęła determinacja. Postanowiła, że da z siebie wszystko. Nie zamierzała siedzieć bezczynnie. Też planowała wziąć aktywny udział w bitwie.
Z zaciętością na twarzy odwróciła się do tygrysicy, która wylegiwała się na miękkiej wykładzinie.
- Tsezil! - zawołała.
Złote futro zafalowało fantazyjnie, gdy tygrysica poderwała się z miejsca i w dwóch skokach znalazła przy Sakurze.
- Musimy się przygotować.
Jednym, zwinnym ruchem wspięła się na grzbiet towarzyszki. Chwyciła mocno jej przednie rogi, a stopy postawiła na najmniejszych, ostatnich.
- Udamy się do Sfinks - wyszeptała tak, żeby tylko tygrysica ją usłyszała.
- Oczywiście - wymamrotała w odpowiedzi Tsezil, nieco zbita z tropu.
Skoczyła w przód, by nabrać rozpędu i ruszyć biegiem.
Sakura, na pożegnanie, skinęła jeszcze Ikuto głową.

 ***
Autor: Ikula

7 komentarzy:

  1. Jak to możliwe, że nikt nie skomentował? Matko. Tak zajrzałam z ciekawości, co się dzieje w komentarzach, a tu pustka. Jeny. Klops i to w dodatku bez sosu.

    W sumie komentuję, by wyrazić swój zachwyt dla Twojej twórczości (o czym dobitnie Ci sygnalizuję mailowo) Cieszę się, że do nas wróciłaś i mam nadzieję, że nasz krąg wciąż będzie się powiększał. Bo dobrych autorów nigdy za wiele :)

    Moje zdanie na temat pierwszego rozdziału znasz. Uśmiecham się, gdy przypomnę sobie nasze pogaduszki :) Czekam sama wiesz na co :D Buziaki i wiele weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihi, spokojnie, spokojnie. Mnie też pocieszają wspomnienia o naszych rozmowach ;) Dziękuję Ci za komentarz ;)

      Usuń
  2. Przepraszam, że komentuję dopiero teraz ale wcześniej nie miałam dostępu do komputera :(

    Uwielbiam twoje opowiadanie i jestem bardzo ciekawa co takiego dalej się wydarzy :D Najbardziej interesuje mnie to jak dojedzie do spotkania SasuSaku i kiedy to nastąpi ;) Nie ukrywam, że bardzo ciekawi mnie ich reakcja bo sądząc po postawie Sakury miło nie będzie :P Mam nadzieję, że nie będziesz nas zbyt długo trzymać w niewiedzy ;)

    Z niecierpliwością czekam na kolejną notkę :D
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci serdecznie za Twój komentarz :) Od razu robi się człowiekowi lepiej na serduchu. ;)

      Co do następnego rozdziału... pojawi się za tydzień, ale nie zdradzę, co się będzie działo. Mogę zapewnić Cię, że będzie ciekawie.

      Zapraszam Cię na mojego drugiego bloga http://zagubieni-w-swiatach.blogspot.com/ gdzie niebawem pojawi się jednopartówka ;)

      Pozdrawiam Cię serdecznie
      Ikula

      Usuń
  3. (Magiczne stworzenia żywiły się jedynie nie magicznymi zwierzętami, żyjącymi w lasach.) --- a nie "niemagicznymi"?
    Tak ją poturbował, że nie przez tydzień nie mogła się... --- o jedno nie za dużo xd
    Jego lwi ogon smagnął ją włochatą końcówką po twarzy, gdy centaur próbował złapać równowagę na śliskim marmurze. --- a nie koński ogon? ._.
    No i zauważyłam, że nie stawiasz przecinków przy zdaniach typu: Dasz sobie radę, królowo. --- w sumie nie jestem pewna, czy mam rację xd

    No, więc już wiem, gdzie obsadziłaś naszych mangowych bohaterów :D W sumie to mogłam się tego spodziewać, chociaż nadal się zastanawiam, dlaczego ten chłopiec z prologu nie miał skierować się do Królowej, bo niby by nie zrozumiała, i co z nim w ogóle się teraz dzieje. Hmm, czekam na wyjaśnienia w późniejszych rozdziałach :)
    Co jeszcze? Z reguły nie lubię magicznych stworzeń, ale tym razem postanowiłam się przemęczyć xd Postacie wykreowałaś dość ciekawie, najbardziej polubiłam Ikuto i krasnoluda. Mirasir niby fajny, ale coś mi w nim nie gra, chyba to jego zapatrzenie w Sakurę. Rozdział, chociaż mi się podobał, to raczej nie wywołał we mnie jakiś większych emocji. Ot, ładne wprowadzenie w historię. Zdaję sobie sprawę, że to jest konieczne, więc spokojnie, nie zniechęcam się. Na twoim miejscu pewnie bym sobie nie poradziła z opisaniem tego wszystkiego tak, żeby czytelnik wszystko zrozumiał, chyba jestem człowiekiem, który chodzi na łatwiznę :p

    I mam przeczucie, że smoki jednak dołączą, a co! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do błędów. Zgodzę się, ale ogon Ikuto jest lwi :D Odsyłam do bestiariusza, jeśli mój opis Cię nie przekonał.

      Wierzę, że ten rozdział nie obfitował w atrakcje, ale masz rację, sporo pracy kosztowało mnie stworzenie go i wykreowanie całego świata przedstawionego tak, żeby czytelnik zrozumiał, o co mi chodzi...
      A ze smokami... to trudna sytuacja :p

      Pozdrówka
      Ikula

      Usuń
  4. Witam,
    walka zbliża się wielkimi krokami, udało im się zebrać potężną armię, jak widzę Sakura Haruno, Sasuke Uchicha, a Naruto Uzumaki albo Namikaze? Pojawi się też...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń