Zdanie
wypowiedziane przez zdeterminowaną królową zawisło ciężko w powietrzu. Wszystko
wokół jakby umilkło, a Sakura słyszała tylko dudnienie swojego serca. Chociaż
planowała to od dawna, dopiero, gdy wypowiedziała na głos swoją decyzję, zdała
sobie w pełni sprawę z konsekwencji, jakie ze sobą niesie.
Tsezil zamarła, a
gdy dotarło do niej, że Sakura mówiła całkowicie poważnie, jej brązowe oczy
zrobiły się ciemne i zabłyszczały od złości.
- Co proszę?! Co
to za absurd?! - wywarczała, niedowierzając. Wściekłość zawirowała w jej
głosie.
Sakura spięła
wszystkie mięśnie i popatrzyła wprost na rozsierdzoną tygrysicę.
- Wiedziałam, że
tak zareagujesz… że nie zaakceptujesz tego pomysłu i zrobisz wszystko, żeby
mnie od niego odwieść, ale ja nie mogłam na to pozwolić! Dlatego to przed tobą
ukryłam.
Tygrysica
zdenerwowała się jeszcze bardziej, ale nie na swoją towarzyszkę. Zdała sobie
sprawę, że pomysł Sakury tak naprawdę ma swoje źródło gdzie indziej.
- Bo powinno się
ciebie powstrzymać! Ach… nie powinnam wtedy zaprowadzić cię do tej gadziny! To
Sfinks namieszała ci w głowie, Sakura! - wykrzyczała, nie przejmując się późną
godziną i tym, że zapewne większość stworzeń już śpi.
- Nie Tsezil. -
Dziewczyna odparła pewnie, trochę zirytowana zachowaniem towarzyszki. - Ja
zobaczyłam wtedy tą bitwę, rozumiesz? I nie mogę zignorować tej wizji. - To był
pierwszy raz, gdy Sakura poważnie błagała o coś tygrysicę, ale musiała ją
przekonać. - Proszę uspokój się.
Tsezil jeszcze
nigdy nie widziała przyjaciółki tak zdesperowanej i zrozpaczonej, więc
posłusznie przysiadła, żeby jej wysłuchać, chociaż wątpiła, żeby zmieniła swoje
zdanie. Nie zamierzała Sakury tam puścić.
- Widziałam w
kuli obraz przyszłości, który wykreowałam swoimi decyzjami. I dobrze wiesz
Tsezil, że kryształowej kuli nie da się kontrolować.
W myślach,
tygrysica przyznała Sakurze rację, ale cały czas była bojowo nastawiona do
sprawy i takie wyjaśnienia jej nie zadowalały.
- Jeśli
zaatakujemy, wytną nas w pień. Jest ich ponad dwa razy więcej niż nas.
Podejrzewam, że do walki stanie sześćdziesiąt tysięcy Bumithrian. - Dopiero
teraz w oczach królowej odbił się cały ból i trwoga.
Zarówno Hinata
jak i Tsezil zaniemówiły z wrażenia. Wroga miało być w przybliżeniu dwadzieścia
pięć tysięcy, a nie sześćdziesiąt!
- Ale przecież… -
wydukała tygrysica zbyt zaszokowana by sformułować odpowiednią wypowiedź. Ta
informacja pozostawiła jej umysł niebezpiecznie pusty.
Na widok
stłamszonego strachem wyrazu oczu Tsezil, do Sakury wróciły ponure obrazy,
które zobaczyła w kuli.
Ogromna, uzbrojona po zęby, złakniona krwi
armia kotłuje się, nie mogąc doczekać walki. Całej ich formacji nie da się
ogarnąć jednym spojrzeniem. Wzrok myli się na załamach linii horyzontu. Dopiero
patrząc z góry dostrzega się wszystko. - Przerażający sześćdziesięciotysięczny
motłoch. Wojowników każdej rasy jest mrowie: dzikich zębaczy - wielkich,
pokrytych kamiennymi łuskami poczwar, gnoili - bezmyślnych hienowatych hybryd,
gorgon - ziejących gorącą parą wodną, opancerzonych byków, harpii -
przebiegłych, okrutnych niby ludzi z czerwonymi ślepiami, skrzydłami zamiast
rąk i opierzonymi ciałami, mantikor - bezwzględnych, ogromnych lwów z
jadowitymi ogonami skorpiona, meduz - człekopodobnych węży z trzema parami rąk
gotowymi jednocześnie atakować, bronić się i strzelać, minotaurów - dwunożnych
turów, reptilionów - uczłowieczonych jaszczurów, troglodytów - ślepych,
zielonych pokrak, trolli - zmurszałych, półgłowych i bezlitosnych strażników
bagien, a także wiwern - pozbawionych gabarytów, grubej skóry i ognia w
nozdrzach, niby smoków.
Jakby tego było mało, na tyłach wszystkich
oddziałów, niemą groźbą w blasku ognia mienią się rubinowo łuski stada smoków.
Ponad dwieście żółtych ślepi spogląda zachłannie, wróżąc wrogowi zagładę i
ucztę z jego krwi.
Armia Esselunith, stojąca w ponurym
milczeniu, zdaje się być przy całej bumithriańskiej potędze mała, słaba i
przestraszona. Jak pyłek, który zaraz zostanie zdmuchnięty, jak robak, który
zostanie rozgnieciony.
Elfy, ludzie, krasnoludy, a nawet waleczne
centaury i jednorożce zamierają z przerażenia. Zawisa nad nimi gęsta chmura
paraliżującego strachu, sączącego się powoli w odważne zazwyczaj serca.
Królowa nie może uwierzyć własnym oczom,
podobnie jak inni dowódcy, ale decyzja została wcześniej podjęta. Już nie mogą
się wycofać. Spogląda w zamarznięte oczy swojego najdroższego przyjaciela i już
wie, jak to się potoczy. Dając sygnał do ataku ma tylko nadzieję, że zostanie
pomszczona.
W pierwszej linii biegną centaury, a zaraz
za nimi kawaleria i inne stworzenia. Ziemia drży wzbudzona ich ciężkim krokiem,
jakby w trwodze o życia swoich dzieci. Z powietrza uderzają gryfy i wojownicy
na pegazach. Symfoniczna gra ich skrzydeł nie brzmi już tak dostojnie.
Czarne łuki napinają się, trzeszcząc
groźnie. Brzdękają cięciwy, rozlega się ostry świst strzał, a potem słychać
tylko okrzyki przerażenia i wydobywające się z gardeł ostatnie tchnienia. Pegazy
i gryfy nie dolatują do celu. Zostają zmiecione przez grad strzał i dobite
przez smoki.
Bumithriańscy magowie ognia rozbijają
szeregi krasnoludów, które nie dosiadają koni. Karły były zbyt powolne.
Pole walki staje w ogniu, a ziemia nasiąka
krwią. Potęga wroga jest miażdżąca.
Jeden z jednorożców walczy rozpaczliwie z
otaczającymi go gnollami. Broni się dzielnie i atakuje bez wytchnienia. Godzi
jednego w pierś swoim rogiem, drugiemu zaś rozbija czaszkę kopytami. Nie zdąża
jednak odwrócić się na czas i jego bok przebija włócznia. Siwa sierść spływa czerwienią,
a powietrze przeszywa agonalne rżenie. Zaraz potem jego głowa i szyja znikają w
czerwonej, smoczej paszczy.
Dwadzieścia jeden esseluńtskich smoków, które
udało się zwerbować atakuje, widząc klęskę sił powietrznych. Są wściekłe. Sieją
spustoszenie w armii wroga, zalewając oddziały ogniem. To sprawia, że we
wszystkich, którzy to widzą na krótką chwilę, wstępuje nadzieja. Niebo zmienia
barwę na czarno-czerwoną od dymu i ognia. Bumithriańskie smoki są zaskoczone, jednak
szybko kontratakują. Bez litości wbijają zęby w ogony i skrzydła przeciwników.
Na jednego smoka z Esselunith przypada pięć wrogich i dziesięć wiwern. Tym,
którym nie udaje się wylądować, są rozdzierane w powietrzu. Czarne i czerwone
smoki nie bawią się w uprzejmości. Zaledwie po kilku minutach z dwudziestu
smoków zostaje jeden złoty, który w bitewnym szale, atakowany z każdej możliwej
strony, rozpaczliwie zalewa wszystko dookoła strugami ognia. Nie zważa już, czy
to sojusznik, czy wróg. W jego oczach lśni tylko i wyłącznie przerażenie. Każda
minuta jest dla niego walką o życie. Czuje, że zginie - to pewne. Wie, że nie
da rady sam pokonać całej tej ogromnej armii. Próbuje chronić delikatne
skrzydła, przyciskając je mocno do ciała, jednak to na niewiele się zdaje.
Atakuje go zbyt wiele stworzeń. Kręci się, miażdżąc i paląc, ale co chwilę jakiejś
strzale udaje się rozerwać fioletową błonę. Taki ból jest nie do zniesienia i sprawia,
że powoli opada z sił. Ostatni strumień złotego ognia niszczy oddział wrogich
jednostek, a potem włócznia jednej z meduz trafia go w najsłabiej osłonięte
łuskami miejsce tuż pod skrzydłem. Ogromne cielsko z rykiem pada na ziemię,
miażdżąc kilka trolli. Wielka pierś porusza się jeszcze przez chwilę, aż w
końcu kończy się cierpienie. Błękitne oczy stają się puste, a spojrzenie dumnej
istoty gaśnie.
Na polu bitwy została jedynie garstka
centaurów. Najlepszy przyjaciel królowej udowadnia, że historie o jego
ponadprzeciętnych umiejętnościach nie są wyssane z palca. Ikuto zebrał wokół
siebie oddział i zabija każdego, kto podejdzie bliżej jak na trzy metry. Jest
nieugięty i nie odpuszcza. Jak zawsze walczy zaciekle, rozściełając u stóp
ciała przeciwników. Nagle nadbiegają gorgony. Ich stalowe pancerze są nie do
przebicia. Błyskawicznie tratują wojowników. Oddział przestaje istnieć.
Poparzony centaur ostatnim tchnieniem wzywa jeszcze ukochane imię, w
przeprosinach.
Tsezil również nie zamierza poddać się bez
walki. Jest ranna i obficie krwawi, ale to tylko bardziej ją rozzłościło.
Bezlitośnie rzuca się każdemu wrogowi do gardła. Czuje w pysku smak plugawej
krwi, a jej futro nią nasiąkło. Staje do walki z mantikorą. Krążą wokół siebie,
wpatrując się w swoje ślepia i co chwila na siebie zamierzając. Tygrysicy udaje
się drasnąć przeciwnika pazurami w pysk, jednak mantikora w tym samym czasie
rani ją kolcem jadowym w bok. Tsezil nie zawraca sobie tym głowy i zaciska
szczęki na tętnicy szyjnej potwora, który nie może nawet ryknąć. Jednakże nagle
jej pręgowane ciało nie słucha poleceń. Kończyny nie zapewniają już stabilnego oparcia,
a zęby zaciskają się coraz mocniej na tryskającej krwią szyi. Tygrysicę ogarnia
panika. Po chwili przestaje słyszeć, czuć i widzieć. Świat znika przed jej
otwartymi oczami, a ból odpływa.
Pole bitwy pustoszeje. Bumithrianie
zatapiają miecze w ostatnich niedobitkach i wycofują się do swojego obozu. Na
Równinie Poległych zostawiają tylko stygnące ciała.
Centaury, krasnoludy, ludzie, elfy,
jednorożce, gryfy, pegazy, smoki, mówiące zwierzęta… nikt nie przeżył.
Sama Sakura zostaje odszukana i zabrana do
wrogiego namiotu medyków. Obficie krwawi i jest półprzytomna. Wie, że już nikt
nie walczy. Wie, że wszyscy zginęli. Tsezil, Ikuto, Gwern, Mirasir, Virathir i
wszyscy jej poddani… Sama nie ma już siły. Poddaje się napierającej zewsząd
ciemności…
- Wybiją nas co
do jednego. Dobiją rannych, a ciała zostawią na pożarcie bagiennym sępom i
dzikim zwierzętom - wyszeptała ze łzami Sakura, kończąc swoją opowieść. - Nie
mogę przecież na to pozwolić! Kim bym była Tsezil, gdybym skazała nas na taką
rzeź?!
Tygrysica nie
wiedziała, co odpowiedzieć. Po prostu patrzyła na Sakurę. Wiedziała, że
dziewczyna jej nie okłamie. Zawsze na pierwszym miejscu było dla niej królestwo
i Esseluńtczycy, więc nie miała już żadnych argumentów.
- Czego od nas
oczekujesz królowo? - zapytała w końcu z ciężkim sercem Tsezil. Tytułując
Sakurę, odsuwała na bok swoje uczucia, egoizm i chęć poddania się matczynym instynktom.
- Chcę
zaproponować sojusz, albo ugodę i proszę was, żebyście poszły ze mną. -
Dziewczynę wciąż nękały przez to wyrzuty sumienia. - Wiem, że może nie powinnam...
To samolubne prosić was, byście się tak narażały. - Sakura zrobiłaby to sama,
ale bała się, że zabraknie jej odwagi i motywacji. Poza tym oczywistym było, że
Tsezil będzie jej towarzyszyć pomimo wszystko. W końcu ich więź nie istniała na
próżno.
- A co jeśli się
nie uda? - Tygrysica zapytała czysto teoretycznie. Chciała mieć pewność, że
Sakura wie, co robi, ale odpowiedź całkowicie zbiła ją z tropu i pozbawiła
wszelkich wątpliwości.
- Wszyscy
zginiemy.
Zarówno Hinata
jak i Tsezil wzdrygnęły się, ale nie tyle z powodu treści wypowiedzianych słów,
co z bezwzględnej pewności i chłodu w tonie Sakury.
- Nie chce was do
niczego zmuszać - powiedziała po chwili ciszy, nieco niepewna. - Zrozumiem,
jeśli nie zechcecie wziąć w tym udziału. Bardzo prawdopodobne, że to co robimy
równa się samobójstwu. I proszę, nie czujcie się zobowiązane dlatego, że jestem
królową.
- Jesteś naszą
przyjaciółką - zaoponowała natychmiast Hinata, zaskakując Sakurę odwagą i
poświęceniem.
- Nie ma mowy,
żebym puściła cię tam samą - prychnęła oburzona Tsezil.
Sakura
uśmiechnęła się, walcząc ze skutkami wzruszenia i uściskała obie przyjaciółki,
po czym szybko na powrót przyjęła zdeterminowaną postawę.
- Hinata, masz
to, o co cię poprosiłam? - zapytała z powagą.
Elfka skinęła
głową i wyjęła ze swojej torby, pełnej medycznych specyfików, gałąź dębu. To
miał być symbol ich dobrych zamiarów.
- Bardzo dobrze.
Teraz została kwestia transportu, ale myślę, że znalazłam już doskonałe
rozwiązanie. - Uśmiechnęła się do siebie tajemniczo i ruszyła w kierunku
miejsca, gdzie stacjonowały smoki.
Miały obóz
znacznie dalej od reszty armii ze względu na swoje rozmiary. Nie chciały przez
przypadek zrobić komuś krzywdy. Dotarły na miejsce dużo wcześniej od reszty,
więc Sakura liczyła, że będą wypoczęte.
Kolorowe ślepia z
pionowymi źrenicami, przyglądały im się wnikliwie spod półprzymkniętych powiek,
gdy kobiety mijały ich wielkie cielska. Większość w ogóle się nie przejęła, a
reszta pozdrawiała królową, przykładając łapy do szerokich piersi i z powrotem
zapadała w półsen.
Sakurze spociły
się dłonie. Nikt nie mógł czuć się pewnie przy tak potężnych i niebezpiecznych
stworzeniach.
Bardzo uważnie
dobierała swojego kandydata. I gdy w końcu odtarła do interesującego ją
osobnika, serce podeszło jej do gardła. Była to dokładnie ta sama złota
smoczyca, którą widziała w wizji. Sakura zdawała sobie sprawę, że istota ma
jakieś sto pięćdziesiąt lat i setki złożonych jaj za sobą. Niebieskie ślepia
smagały ją z zaciekawieniem.
- Witaj królowo -
przywitała się łagodnie, głębokim, dudniącym głosem.
Na początku
dziewczyna wstrzymała oddech, ale zaraz ochłonęła, słysząc przyjazny, uprzejmy
ton.
- Witaj smoczyco.
Powiedz mi, jak ci na imię szlachetna? - Oczywiście nie zapomniała o
odpowiednim sposobie prowadzenia rozmowy.
- Nazywam się
Nerahel.
- Nerahel, jestem
ci bardzo wdzięczna za przybycie i chęć okazania wsparcia w tak trudnych
chwilach. - Sakura ukłoniła się głęboko. Trzeba przyznać, że smoczyca była
jednocześnie zaskoczona i zachwycona takim zachowaniem. Niewielu władców
potrafiło się kłaniać. - To są moi przyjaciele: Tesezil, Hinata i Farhel. -
Królowa wskazała na każdego po kolei.
- Miło mi was
poznać. Co cię do mnie sprowadza? - Była jak najbardziej zaintrygowana i
zainteresowana.
Sakura wzięła
głęboki wdech. Bała się reakcji smoczycy na to, o co chce ją prosić. Nie byłą
pewna, czy jej nie obrazi.
- Potrzebujemy
dostać się do wroga wcześniej niż reszta i chciałam zapytać, czy nie
zechciałabyś użyczyć nam swojego grzbietu i skrzydeł.
- Och… -
zamyśliła się głęboko. - A to ciekawe. Aż tak wam spieszno do tej bitwy? -
zapytała ironicznie, a z jej wnętrza wydobyło się basowe mruczenie.
Sakura już
otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale smoczyca ją ubiegła.
- Nie musisz się
tłumaczyć królowo. Jestem do twoich usług.
Dziewczynie aż
zabrakło tchu. Dopiero po chwili zorientowała się, że Nerahel mówi poważnie i
przyjęła taką postawę, żeby wszyscy mogli się na nią wspiąć.
Trzeba przyznać,
że była naprawdę imponujących rozmiarów. Gdy siedziała, miała wysokość sześciu
dorosłych centaurów. Jej potężne łapy uzbrojone w ostre pazury, mocny,
naszpikowany kolcami ogon i komplet zabójczych zębów tworzyły idealny arsenał
bitewny.
Kiedy wszyscy
usadowili się w miarę wygodnie (o ile można mówić o jakiejkolwiek wygodzie, gdy
siedzi się na twardych jak stal smoczych łuskach), smoczyca rozłożyła trzy razy
większe od niej samej skrzydła i jednym ich machnięciem wzbiła się w powietrze.
Lot na smoku nie
należał do najprzyjemniejszych. Sakurze i Hinacie ostre łuski wbijały się w
nogi, a Tsezil ślizgała się po grzbiecie Nerahel i miała silne wrażenie, że
zaraz spadnie. Bała się ogromnej przestrzeni pod nimi. Ziemia zdawała się być
strasznie daleko od nich. W dodatku wiatr, który ich smagał, sprawił, że z
zimna zesztywniały im kości. Jedynie tygrysicy chłód nie doskwierał aż tak dotkliwie.
Smoczyca bardzo
się spieszyła. Sprzyjał jej dobry wiatr, więc na miejsce dotarły już po kilku
godzinach.
Nagle las, nad
którym leciały, po prostu się skończył i ich oczom ukazała się nieskończona
równina. Na polu nie było drzew ani krzewów. Jedynie wysoka, bujna trawa
falowała spokojnie na wietrze.
Podleciały linią
lasu jak najbliżej namiotów.
Hinata, Tsezil i
Nerahel wpatrywały się zaszokowane w ogromną ilość namiotów. Ciągnęły się aż do
stóp Śniących Wzgórz, a od miejsca, w którym stały było jeszcze kilka
kilometrów. Sakura wcale nie podzielała zaskoczenia towarzyszek, chociaż i w
niej ów widok wywoływał trwogę.
- Aż tyle? -
zakrzyknęła nieświadoma niczego smoczyca.
- To dlatego tu
jesteśmy - powiedziała ponuro Sakura i wszystkie zsiadły ze złotego grzbietu.
Musiały odczekać chwilę, by przestać chwiać się na nogach.
- Jeśli możesz
Nerahel, to chciałabym, żebyś zaczekała godzinę gdzieś w pobliżu. Jeśli do tego
czasu nie wrócimy, leć bez nas i przekaż królowi krasnoludów, żeby wypełnił
obietnicę.
- Oczywiście -
zgodziła się uprzejmie, nie wnikając w szczegóły, chociaż była bardzo ciekawa,
o co tutaj chodzi.
Odlatując w las, ciągle
odwracała się za siebie, by spoglądać na druzgocącą przewagę wroga, w którą po
prostu nie mogła uwierzyć.
Nagle w najbliższych
namiotach zapanowało poruszenie. Najwyraźniej jeden z wartowników dostrzegł
obcego smoka.
Sakura, Hinata i
Tsezil stały w miejscu, wyczekując w milczeniu. Stały w napięciu, wiedząc, że
po nie przyjdą.
Hinata wyjęła z
torby gałąź dębu i przycisnęła ją sobie do piersi.
W Sakurze serce
biło jak młotem, a adrenalina buzowała w żyłach. Miała miliony obaw. Strażnicy
mogli równie dobrze od razu je zabić. Powodzenie tej misji zależało właśnie od
tego jaki oddział do nich dotrze. Nie wszystkie bumithriańskie istoty okazywały
się bowiem na tyle inteligentne, by mieć w sobie część szlachectwa i jakiś
kręgosłup moralny. Właściwie takich było najmniej. Większość ras żyjących na
Bumithrii to barbarzyńcy.
Lekki wicher
smagał policzki Sakury. Nadstawiała uszu. Miała lepszy słuch niż Hinata, ale
gorszy niż tygrysica i to właśnie Tsezil dała im znać, że ktoś się zbliża.
Chwilę później do uszu wszystkich doszły odgłosy przedzierania się czyichś nóg
wśród traw. Zachowywali się spokojnie, więc Sakura zyskała pewność, że to nie
gnolle, troglodyci, ani trolle, ale jej mięśnie pozostały napięte ze
zdenerwowania.
Tsezil zobaczyła
ich pierwsza. Jako dziki kot widziała w ciemnościach. Jej ślepia świeciły
niczym dwa neony.
- To reptilioni -
mruknęła.
Sakura odetchnęła
z ulgą. Nie mogły trafić lepiej. Reptilioni byli szlachetną rasą wojowników, o
głębokiej kulturze. Może i mięli wygląd ludzkiej wersji warana, ale cechowali
się wnikliwością i mądrością.
Hinata wyżej
uniosła gałąź dębu. Zielarka była zestresowana do tego stopnia, że nie mogła
opanować drżących rąk. Sakura natomiast mocniej schowała się pod swoim
płaszczem. Na razie nie powinni wiedzieć kim jest.
Wrodzy wojownicy
zatrzymali się tuż przed nimi i patrzyli po sobie zdziwionymi spojrzeniami.
Wiedzieli już, że przybysze pochodzą z Esselunith. Rozpoznali ich po złotym
smoku i benguickiej tygrysicy. Nie rozumieli dlaczego elfka trzyma gałąź dębu
na znak pokoju i czego owa grupa oczekuje.
Sakura w
zdenerwowaniu wbiła paznokcie we wnętrze dłoni. Była kiepska w trzymaniu emocji
na wodzy.
- Kim jesteście?
- zapytał twardo reptilion, który najwyraźniej dowodził oddziałem.
Pozostali, a było
ich ośmiu, wymierzyli w stronę obcych swoje włócznie. Ostre groty błysnęły
niebezpiecznie w świetle księżyca i gwiazd.
- Przychodzimy w
pokojowych zamiarach. Nie zamierzamy was atakować. Proszę, opuście broń. -
Sakura przemówiła melodyjnie. Starała się usilnie zachować spokój, żeby nie
zadrżał jej głos.
Reptilion
spojrzał po nich podejrzliwie, ale gestem ręki kazał opuścić włócznie.
- Kim jesteście?
- powtórzył, nie zamierzając odpuścić.
- To Hinata i jej
towarzysz Farhel, a to moja towarzyszka Tsezil. - Sakura celowo przedstawiła
wszystkich oprócz siebie. - Chcielibyśmy zobaczyć się z waszym królem. Mamy dla
niego propozycję.
Reptilion
lustrował dziewczynę ciekawskim wzrokiem, ale nie mógł dojrzeć jej twarzy przez
kaptur.
- Po co chcesz
się z nim widzieć?
- Jak już
wspomniałam, mam dla niego propozycję. Niestety musi usłyszeć ją bezpośrednio
ode mnie.
Sakura grała na
zwłokę, zastanawiając się nad kolejnym krokiem.
- Skąd mam mieć
pewność, że nie chcesz dokonać zamachu?
- Powiedziałam
już, że przychodzę w pokojowych zamiarach. Zresztą domyślam się, że gdybym
tylko sięgnęła po broń w jego obecności, moją pierś przebiłoby dziewięć
włóczni, czyż nie? - Sakura zorientowała się, że taka dyplomacja nie podziała.
Reptilion był zbyt podejrzliwy. - Poza tym, świadczę ci swoim słowem - dodała
tajemniczo i uchyliła poły płaszcza tak, by tylko wojownik mógł dostrzec jej
różowe włosy i koronę.
Wojownikowi aż
zaparło dech. Już wiedział z kim dokładnie ma do czynienia. Nie był głupim
ignorantem. Znał ją z opisów… Różowe włosy, elfie ucho no i ten niewielki złoty
pasek na jej skroniach.
Ukłonił się z
szacunkiem.
Tym razem to Sakura
była zaskoczona. Kompletnie nie spodziewała się takiego gestu.
Reptilion odesłał
dwóch wojowników, aby poinformowali króla, że przybył gość priorytetowy i chce
się spotkać z nim osobiście.
- Nie musisz mi
się kłaniać - powiedziała w końcu Sakura. - Nie jestem twoją królową.
- Może i nie
moją, ale twoja korona zobowiązuje mnie do szacunku, Pani. Tego insygnium
władzy nie dzierży się od tak. Poza tym, imponuje mi twoja odwaga. Nie wiem,
czy będąc na twoim miejscu zdecydowałbym się na taki krok. - W głosie wojownika
Sakura słyszała autentyczne uznanie.
Dziewczyna
uśmiechnęła się ciepło, chociaż nikt tego nie dostrzegł. Polubiła tego
osobnika. Był dokładnie taki, jak reptilioni z opowieści.
- Czasami dobro
mojej krainy i jej ludzi popycha mnie do takich decyzji. Nie pozwalam by strach
dyktował mi, co mam robić - odparła hardo.
Wojownik ponownie
skinął z podziwem głową.
Dalej czekali w
ciszy i wkrótce czułe uszy Sakury wyłapały delikatny krok. Jedynie mocniejszy
szum wiatru oznajmił jej, że ktoś się zbliża. Zapewne w ogóle by go nie
wyłapała, gdyby nie nasłuchiwała z takim napięciem.
Jej ciało
zmieniło się w sztywny posąg. Nerwowo poprawiła kaptur. Serce, któremu udało
się wcześniej uspokoić, znów zaczęło młócić w jej piersi ze zdwojoną siłą.
To teraz. Już.
Najgorsza część tego spektaklu.
Po chwili wszyscy
dostrzegli zacienioną postać, pędzącą w ich stronę na jakimś ogromnym
stworzeniu. Sakura domyśliła się, że to mantikora, towarzysz Uchihy.
Mantikory były,
rzecz jasna, magicznymi stworzeniami. Można by powiedzieć, że to po prostu
ogromne lwy, gdyby nie dwie dodatkowe pary oczu i pełny jadu, skorpioni ogon
zamiast zwykłego.
Jeździec
zatrzymał się tuż przed nimi i zwinnie zsiadł z istoty. Zmierzył ich wszystkich
surowym spojrzeniem onyksowych oczu, jednak to na Sakurze zatrzymał się w
nieukrywanym zainteresowaniu. Nie mógł określić jej tożsamości, a poza tym
intrygowało go, że to Esseluńtczycy.
Sakura zadrżała
niemal niedostrzegalnie, a przez jej umysł przelał się korowód myśli, uczuć i
wspomnień. Ten mężczyzna rzeczywiście budził grozę. Miał czarne, krótko ścięte
włosy i równie czarne, nieprzeniknione oczy, a wyraz jego twarzy odstraszał
niedostępnością i chłodem. Jedną z szerokich dłoni oparł na rękojeści miecza,
jakby dając tym gestem sygnał, że w każdej chwili jest gotów go użyć. Jednakże
tak gwałtowna reakcja Sakury nie była spowodowana strachem, tylko nienawiścią,
która nagle ścisnęła ją za gardło, budząc w piersi nieokreślony jęk.
To te ręce pozbawiły
życia jej ojca! To te szatańskie oczy patrzyły na niego po raz ostatni! To ten
miecz tkwił w jego piersi, wyciskając zeń ostatni dech…
Gdy to sobie
uświadomiła, bardzo ciężko było jej utrzymać się w ryzach samokontroli. Z
wielkim trudem opanowała się przed sięgnięciem po łuk i strzały, które miała na
plecach. Jeden ruch i padłby martwy. Jeden ruch i dokonałaby zemsty, której
poprzysięgła. Jeden ruch i jej udręczone bólem serce zaznałoby w końcu
ukojenia… Tak bardzo ją kusiło. Nienawiść niemal ją zamroczyła, niemal…
Przed tym
desperackim krokiem powstrzymywała ją jedynie świadomość, że wtedy sama
straciłaby życie, a razem z nią także Tsezil, Hinata, Farhel i te dwadzieścia
pięć tysięcy istot, które prowadziła ze sobą.
Nie sądziła, że
będzie musiała w ten sposób ze sobą walczyć.
- No proszę. Kogo
my tu mamy? Czyżby dezerterzy z Esselunith? Czyżby zdrajcy? - Jego oczy
zabłysły diabelsko. Lubił prowokować. Powoli sączył w swoje słowa jad. -
Szlachetna królowa Haruno nie byłaby zachwycona.
Sakura wciąż
stała w cieniu, zasłonięta przez płaszcz, więc Uchiha nie miał pojęcia, z kim
rozmawia. Hinata po jej prawej stronie zadrżała, jak liść na wietrze.
Królowa się nie
bała. Wciąż czuła dławiącą wściekłość. Co więcej zaskoczyła ją lekkomyślność
bumithriańskiego władcy. Co by było, gdyby rzeczywiście chciała go zabić? Z
pewnością nie obroniłby się. Może i zginęłaby wkrótce potem, ale on również
zakończyłby życie.
- Mylisz się. Ani
dezerterzy, ani zdrajcy - wywarczała Sakura przez zaciśnięte zęby. Prowokował
ją samą swoją obecnością, nie potrzebowała dodatkowo jego arogancji. Wiedziała,
że musi się opanować i to szybko.
Jej odpowiedź
nieco zbiła władcę z tropu.
- Więc po co
przyszliście? I kim jesteś? - zapytał już bez kpin. Chłód jego głosu ściął
Hinacie krew w żyłach.
Sakura
zignorowała drugie pytanie.
- Przyszliśmy,
żeby zawrzeć z tobą sojusz - Zdążyła przywołać się do porządku na tyle, by móc pociągnąć
tą niebezpieczną grę.
- Sojusz? - Wyglądał
jakby zastanawiał się, czy ją wyśmiać, czy posłać do piekła.
Esselunith i
Bumithria nie zawarły sojuszu, odkąd wspólnie pokonały Zydara. Czarne oczy
świdrowały postać królowej, próbując dojrzeć coś spod poły cienia i materiału.
- A kim ty
jesteś, że wypowiadasz się w imieniu całego królestwa i królowej? - Słyszała
drwinę w jego głosie. Najwyraźniej nie traktował jej poważnie i zamierzał po
prostu zabić.
- W jej imieniu…
- powtórzyła za nim jak echo półgłosem i zaśmiała się ironicznie. Szybkim
ruchem dłoni zrzuciła z głowy kaptur.
Kiedy w końcu
zaszczyciła króla Bumithrii swoim twardym, zielonym spojrzeniem, dopiero wtedy
docenił powagę całej sytuacji. Był zaszokowany, a na jego twarzy odbijały się
emocje, których zazwyczaj nie okazywał.
To było ich
pierwsze spotkanie twarzą w twarz. Widzieli się pierwszy raz, ale doskonale
znali swoje rysopisy, dlatego Uchiha nie miał wątpliwości, kto przed nim stoi.
Władca przez
moment lustrował kobietę swoimi chłodnymi, przeszywającymi oczami, po czym
przyjął na powrót opanowaną postawę. Skutecznie zamaskował swoją ciekawość
chłodem i krnąbrnością.
- Och… nigdy bym
się ciebie tu nie spodziewał. - Pokręcił głową z udawanym zamyśleniem. - Za to
domyślam się, że twoje wojsko już podąża w naszą stronę. - Jego wargi wygięły
się w groźnym uśmiechu, gdy wskazał ręką na swój obóz.
Sakura posłała mu
zwodniczy uśmiech famme fatale, nie okazując jak bardzo zaniepokoiła ją jego
wiedza.
- Może tak
odłożymy na bok pogawędki i skupimy się na właściwej kwestii. - Bardziej
zażądała niż zapytała. Uchiha wywnioskował, że jest zirytowana, ale świetnie
kontrolowała swój ton głosu.
- Ach tak… S O J
U S Z - wycedził i również spoważniał. - Tylko powiedz mi Sakuro Haruno,
dlaczego miałbym zawrzeć z tobą pokój, skoro moja armia jest jakieś trzy razy
liczniejsza od twojej? Tak naprawdę mógłbym cię z łatwością zgnieść, czyż nie?
- Słowa zawibrowały w powietrzu złowróżbnie.
Sakura zdusiła w
sobie mordercze odruchy. Przez głowę przeleciało jej, że może ten zamach na
Uchihę wcale nie byłby złym rozwiązaniem. Nienawidziła tego jak łatwo dawała
się sprowokować. Uchiha wiedział zbyt dużo, a to stanowiło ogromny problem.
- Sądzę, że
przelano już byt wiele krwi - kontynuowała nieugięcie. - Może i byś wygrał
Uchiha, ale poniósłbyś przy tym ogromne straty. Poza tym wiesz dobrze, że
kryształowe smoki są niemal nie do zabicia, a słyszę już ich skrzydła na południu.
- Blefowała. Wiedziała, że smoki ich nie wesprą Esselunith, ale królowi zrzedła
mina.
- Może i masz
racje - odrzekł pogrążony we własnych rozważaniach. - Nie zawrę jednaj z tobą
sojuszu bez pokrycia. Hmm… trudna decyzja. - W rzeczywistości jemu samemu
zależało na tym sojuszu bardziej niż królowej. Miał jednak swoją dumę i chciał
coś na tym ugrać. Skoro miał zwycięstwo na wyciągnięcie ręki, nie zamierzał z
niego rezygnować.
Po dłuższej
chwili napiętej ciszy po obu stronach, Uchicha ponownie zabrał głos.
- Wróć do swojej
armii. Gdy spotkamy się na polu bitwy, dam ci odpowiedź. - Musiał dokładnie
wszystko przemyśleć i zaplanować.
Sakura skinęła z
powagą głową i z powrotem zarzuciła kaptur. Suma sumarum niczego nie
wynegocjowała, ale nie traciła wiary, że jej wysiłki nie poszły na marne.
- Nerahel! -
zawołała nagle, zaskakując wszystkich.
Wielka smoczyca
nie odeszła daleko i Sakura wiedziała, że tylko czeka na sygnał.
Łopot wielkich,
błoniastych skrzydeł rozdarł ciszę i nastraszył reptilionów, którzy mocniej
chwycili swoje włócznie. Uchiha też chwycił za rękojeść miecza.
Królowa miała
teraz nad Uchihą przewagę i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Smoczyca
jednym ruchem potężnej łapy mogłaby położyć wojowników, a w tym czasie Sakura z
łatwością odebrałaby swojemu śmiertelnemu wrogowi życie. Wystarczyłby jeden jej
gest, ale oparła się żądzy zemsty. Chciała tylko dać do zrozumienia, że jest niebezpieczna
i nieobliczalna.
Złote cielsko
osiadło na ziemi, a płomienne oczy zmierzyły Bumithrian wrogim spojrzeniem. Doskonale
wiedziała, kim jest czarnowłosy mężczyzna. Słyszała każde słowo, które przed
chwilą padło.
- Królowo -
ukłoniła się.
Sakura, Hinata i
Tsezil podeszły do niej.
- Czy chcesz,
żebym rozprawiła się z tymi robakami? - zapytała nie spuszczając wzroku z celu.
Sakurę rozbawiło
pytanie i reakcja drugiej strony, ale nie dała tego po sobie poznać.
- Nie dziś moja
droga - odparła z powagą, po czym szepnęła sama do siebie: - Chociaż może by
się przydało. - i wspięła się zwinnie na pokryty łuskami grzbiet.
Pomogła
przyjaciołom zająć miejsce i ostatni raz zerknęła z góry na czujnego Uchihę.
Skinęła z szacunkiem przywódcy reptilionów, po czym dała Nerahel sygnał.
Smoczyca
rozwinęła skrzydła i gwałtownie wzbiła się w niebo.
Kiedy były już
wysoko w górze i zgasł za nimi blask wrogiego obozu, Hinata chwyciła
przyjaciółkę za ramiona i przemówiła z głębszym szacunkiem niż kiedykolwiek.
- Podziwiam cię.
Nigdy w życiu nie potrafiłabym z nim rozmawiać w taki sposób. Jesteś wielka.
- Potwierdzam -
powiedziała Nerahel, przekrzykując wiatr. - Wybacz Pani, ale postanowiłam
przysłuchiwać się waszej rozmowie, żeby obronić cię w razie potrzeby.
Zastanawiałam się tylko w którym momencie ich zjeść. Wielka szkoda, że mi nie
pozwoliłaś.
Sakura omal nie
wybuchnęła histerycznym śmiechem. Nie sądziła, że smoczyca mówiła wtedy
poważnie. Cały stres właśnie dawał jej o sobie znać. Kolana zmiękły, a
opuszczająca krwioobieg adrenalina pozostawiła jej dłonie słabe i drżące.
Wiedziała, że gdyby nie obecność przyjaciółek, nigdy nie zdobyłaby się na taką
odwagę. Nie wiedziały, jak wiele im zawdzięcza.
Tsezil milczała.
W jej głowie wciąż krążyły dwa zdania: „Kompletna głupota. i „Ogromna
nieodpowiedzialność.” Oczywiście, jeśli Sakura nie myliła się, co do wizji w
kuli, to tygrysica zamierzała przyznać się do błędu, ale nie wcześniej. Jej parszywe
samopoczucie pogarszał fakt, że nie została w to wcześniej wtajemniczona. No i
nic się nie wyjasniło. Uchiha mógł ich równie dobrze skazać ich na śmierć, co
ułaskawić. Balansowały na ostrzu noża.
Gdy dotarły do
obozu, pierwsze ptaki rozpoczynały swój poranny koncert, a niebo poszarzało
Sakura mimo to położyła się na moment, by odreagować. Czuła się wyzuta ze
wszystkich sił.
Dwie godziny
później królową obudziła wizyta jej towarzyszki. Najwidoczniej przeszedł jej
zły humor, chociaż Sakura wiedziała, że potrzebuje jeszcze czasu, żeby
zaakceptować jej działania.
Od chwili, gdy
dziewczyna otworzyła oczy, jej serce tłukło się w piersi, jakby chciało połamać
jej żebra. Bała się i to potwornie. Umysł non stop podsuwał jej mroczne wizje z
kuli, które spełnią się, jeżeli Uchiha jednak nie zdecyduje się na sojusz.
Spakowała się i osiodłała
konia jak w transie. W czasie marszu Nerahel kołowała nad jej głową, jakby
mówiąc tym samym, że ma na nią oko. Władczyni bardzo jej zaimponowała.
Gwern też nie
tracił czujności, co chwila spoglądał na królową, jakby podejrzewał, że dzieje
się coś większego.
Na szczęście
Ikuto pochłaniał większość jej uwagi, zajmując rozmową, więc nie martwiła się
tym tak bardzo. Obecność przyjaciela zawsze odganiała od niej ciemne chmury.
Nagle centaur
spojrzał na Sakurę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie odpowiedział na pełne
zaniepokojenia pytanie dziewczyny, tylko uśmiechnął się szelmowsko i
kontynuował swoją nic nieznaczącą paplaninę. Wiedział, że Sakura właśnie tego
teraz potrzebuje.
Królową
przejmowały srogie dreszcze na myśl o tym, że mógłby zginąć. To był najgorszy
moment jej koszmarów. Chociaż nie sama śmierć przyjaciela była w nim najgorsza,
a pustka i samotność, która po niej zostawała oraz świadomość, że nie zrobiła
nic by temu zaradzić.
Tsezil tym razem
nie dołączyła do swoich braci i sióstr. Nie odstępowała towarzyszki na krok.
Tygrysica to dla Sakury przedłużenie ramion, połowa serca, matka, siostra i
najwierniejsza przyjaciółka w jednym. Nie ma co ukrywać, że były nierozłączne.
Życie osoby lub
stworzenia, które straciło swojego towarzysza stawało się drogą przez mękę.
Ponoć towarzyszącej temu samotności, zagubienia i bólu nie da się opisać
żadnymi słowami. To jak śmierć kawałka duszy. Niektórzy nie są w stanie
poradzić sobie z taką stratą i sami odbierają sobie życie. Nikt nie jest w
stanie wyobrazić sobie takiego cierpienia. Sakura również nie potrafiła.
Wiedziała jedynie, że jeśli mają ginąć to tylko razem.
Armia znacznie
zwolniła kroku. Sakura nie poinformowała kogokolwiek o swojej wizycie w obozie
wroga. Nerahel, Hinata i Tsezil też zachowywały milczenie. Esseluńtczycy
zamierzali zaatakować następnego dnia wraz ze wschodem słońca. Po południu
znaleźli się zbyt blisko celu, więc zarządzono postój aż do północy.
Sakura zwołała
zebranie w swoim namiocie. Oprócz Virathira, Mirasira, Gwerna, Ikuto , Hinaty i
Tsezil zaprosiła jeszcze Nerahel. Przy okazji mianowała ją dowodzącą smoczego
oddziału.
Królowa
przezornie chciała uzupełnić luki w ich taktyce, które dostrzegła w wizji.
Przez ostatnie dni dokładnie analizowała całe starcie.
Kazała Ikuto
podzielić centaury w dziesięcioosobowe formacje, gdyż w taki sposób zyskiwały
większą skuteczność w obronie i ataku. Virathirowi poleciła to samo, przy czym
jednorożce ustawiła na skrzydłach na pierwszych pozycjach. Ich kopyta i rogi z
powodzeniem przebiłyby się przez wrogie szeregi. Nie musiałyby nawet specjalnie
atakować. Wystarczyło, by stratowały pierwszą linię siłą rozpędu. Podobne
możliwości miały centaury.
- Musimy ich
zgnieść w pierwszej chwili. Wierzcie mi, że siła waszych nóg będzie tu
największym atutem.
Sama doskonale
wiedziała jak to jest być kopniętym przez konia. Nie raz doświadczyła tego
podczas lekcji jazdy, albo zabaw z Ikuto. Wtedy były to przypadkowe,
nienaumyślnie kopnięcia, ale raz złamała w ten sposób rękę. A gdyby tak jeszcze
odpowiednio się rozpędzić…
- Podczas biegu
musicie rozwinąć jak największą prędkość i nikomu nie wolno zwolnić, czy się
zatrzymać. Ustawicie się w czterech rzędach w metrowej odległości od siebie,
żeby przy okazji nie stratować współbraci.
W namiocie
zapanowała atmosfera pełna powagi i skupienia. Zmiany Sakury były nagłe i nieco
rozpraszające. Jednakże Virathir i Ikuto uznali to za wyjątkowo trafny pomysł,
więc się nie sprzeciwiali.
- W momencie, gdy
tylko ruszycie, wystrzelimy katapulty. Tyle, ile tylko będzie się dało. - Nagle
zwróciła się do smoczycy, która rzecz jasna nie mieściła się w namiocie, toteż
zasłaniała tylko wejście swoim policzkiem i wielkim, błękitnym okiem. Kolorowe
refleksy odbijały się na materiale. - Nerahel, chcę żebyś wybrała najmłodszego,
albo któregoś ze złotych smoków, aby podpalił pociski. Uprzedź go, że to bardzo
ważne zadanie i będzie miał tylko kilka sekund przed tym jak damy sygnał do
ataku. Muszą zająć się ogniem w momencie, gdy będę przemawiać do ludzi -
podkreśliła z naciskiem.
- Oczywiście
królowo.
- Za centaurami,
jednorożcami i wszystkim stworzeniami kopytnymi ruszą oddziały ludzi na koniach
i krasnoludy - kontynuowała. - Gwernie, musicie być szybcy. Pójdziecie w
centralnej części szyku. Nie mogą być między wami, a jazdą duże odległości ze
względu na magię ognia, którą dysponuje druga strona. Spodziewam się, że będą
próbowali użyć jej przeciwko wam.
Krasnolud skinął
głową, nie przestając uważnie lustrować Sakury. Dziwiła go ta zmiana taktyki,
podobnie jak wcześniejsza wizyta w jego namiocie. Bał się o tą kruszynę. I
zastanawiał, czy aby nie opuszczała ją odwaga i stąd te wszystkie desperackie
kroki.
- Skrzydłami
puścimy resztę mówiących zwierząt. Tsezil, podziel je na dwa sensowne oddziały
i ustal dowódców. Prosiłabym cię też o zebranie wszystkich, którzy władają
magią przynajmniej w zaawansowanym stopniu. Zbierz ich tutaj. Wspólnymi siłami
postaramy się unieruchomić przynajmniej część wrogich smoków.
Tygrysica
skłoniła się i wybiegła z namiotu, by wypełnić polecenie. Wiedziała, że Sakura
streści jej resztę zebrania.
- Oddziały
latające - kontynuowała - jednostki z gryfimi towarzyszami będę prosiła o
zabranie ze sobą łuków. Podobnie jeśli chodzi o tych na pegazach. Oddział
powietrzny dostanie za zadanie zlikwidowanie smoków i wiwern. Wiadomo, że
najwrażliwsze są smocze oczy i to na nich powinni się skoncentrować. A jeśli
chodzi o wiwerny, to nie zieją ogniem, ani nie mają tak twardej łuski, więc
powinno być z nimi nieco lżej. Mirasirze, powierzam ci pieczę nad tymi
jednostkami. Musicie zaatakować zaraz po opadnięciu kul z katapult. W tym
czasie magom powinno udać się unieruchomić smoki na ziemi.
Sakura napiła się
wody z bukłaka, żeby zregenerować gardło. Miała jeszcze sporo do zrobienia.
- Nerahel, niech
twój oddział nie podlatuje zbyt nisko. Chcę, żebyście jak najdłużej pozostali
niezauważeni. Jeśli nie będzie chmur, wystartujecie za latającym oddziałem i w
pierwszej kolejności zaatakujecie łuczników. W miarę możliwości posłużcie się
ogniem. Będzie was czekała ciężka walka z tymi smokami, których nie uda się
zatrzymać, więc oszczędzajcie siły. Najlepiej, żeby smoki trzymały się w
dwuosobowych grupach. Wtedy będą miały większą skuteczność.
- Mirasirze,
zbierz te elfy, które nie dosiadają gryfa, pegaza ani konia. Muszą znaleźć
sobie stworzenie, które weźmie ich na swój grzbiet. Nie mogę zostawić nikogo na
wolnej przestrzeni, a przy katapultach zostaną tylko magowie.
Jak tylko Sakura
skończyła mówić, wszyscy wzięli się do pracy. W namiocie została tylko Sakura w
towarzystwie centaura.
- Czegoś
potrzebujesz? - zapytała i odwróciła się do niego plecami, by pozbierać ze
stołu mapy pola. Zdziwiło ją, że przez dłuższą chwilę nie otrzymała odpowiedzi.
Kiedy
zaniepokojona jego milczeniem, chciała się odwrócić, niemal zaryła nosem w
szeroką, gorącą, nagą pierś. Stał z nią nos w nos. Szafirowe oczy wyrażały
jakąś dziwną zaborczość i rozpacz.
- Ikuto? - Sakura
straciła resztki opanowania i pozwoliła, żeby przejął ją strach o przyjaciela.
Centaur bez
ostrzeżenia zamknął ją w swoich objęciach z taką siłą, że ciężko było jej wziąć
oddech. Rozpaczliwie chłonął jej bliskość. Dziewczyna czuła, jak wielkie ciało
drży. Tuż obok policzka słyszała mocne, przyspieszone bicie serca.
Zrozumiała, że to
pożegnanie i oddała gest ze ściśniętym gardłem.
- Obiecaj mi, że
nic ci się nie stanie - wyszeptał z mocą, rozdmuchując jej różowe włosy.
Sakura zacisnęła
powieki i powstrzymała się od pełnego bólu jęku. Zaszokowało ją to niemożliwe
żądanie i sprawiło, że świadomość tego, co może się stać uderzyła w nią
lodowatym strumieniem.
- Przecież wiesz,
że nie mogę - odpowiedziała łamiącym się półgłosem, całując miejsce nad jego
sercem.
Ikuto zalała fala
potężnych wyrzutów sumienia, gdy wyczuł cierpienie, które tak desperacko w sobie
tłumiła. Rozumiał to lepiej niż mogłaby sobie wyobrazić, ale pomimo to…
- Obiecaj mi… -
poprosił już lżejszym szeptem. - Zrobisz wszystko, by zachować życie.
Sakura westchnęła
ciężko. Chciał, żeby go okłamała. Oboje doskonale wiedzieli, że na bitwie nie
ma pewnych pozycji.
- Przyrzekam -
ucałowała jego policzek z uśmiechem. - Pojadę obok ciebie.
Ikuto rzadko
potrzebował jej wsparcia. Zawsze to ona korzystała z daru ich przyjaźni, dlatego
nie zamierzała mu odmówić.
On w odpowiedzi
rozluźnił uścisk swoich ramion i musnął ciepłymi ustami jej czoło, po czym
uśmiechnął się w taki sposób, jaki rzadko było dane Sakurze oglądać. Bez
chłodu, albo typowej dla Ikuto ironii, zadziorności, czy kpiny.
Przez ten gest
drgnęło jej serce. Ikuto trudno przychodziło okazywanie swoich prawdziwych
uczuć. Zazwyczaj chował je pod maską kpiarskiego humoru. Wtedy tylko ktoś, kto
znał go tak dobrze jak Sakura, mógł odczytać, co naprawdę myśli.
- Jesteś niesamowita.
Szczerze cię podziwiam. - Zmienił nagle ton. - Idealnie wyczułaś słabe punkty w
naszej taktyce, jakbyś już widziała tą bitwę. - Sakura powstrzymała się, żeby
na jej twarzy nie pojawił się grymas. Centaur nie miał pojęcia, że trafił w
sedno. - Przemawiasz do tych wszystkich przywódców, jak wielka królowa, a w
dodatku znajdujesz czas dla swoich przyjaciół.
Sakura
uśmiechnęła się smutno.
- To wszystko dla
Esselunith i moich ludzi. Jestem za nich odpowiedzialna. Ale Ikuto… gdyby nie
ty, Tsezil i Hinata, pewnie załamałabym się psychicznie od natłoku problemów.
Nie dałabym sobie bez was rady. - W jej szmaragdowych oczach powaga przeplatała
się ze wzruszeniem.
- Dorośliśmy.
Uśmiechnęła się
szerzej.
- Święta racja.
Jesteś teraz potężnym wojownikiem.
- A ty niezłomną
królową.
Ikuto jeszcze raz
uścisnął przyjaciółkę, po czy przyjął swój zwyczajny wyraz twarzy i ruszył do
wyjścia. Gdy już uchylał materiał, zatrzymał się na moment.
- Chyba
faktycznie byłem zazdrosny o tego elfa - wyrzucił z siebie na jednym oddechu i
nie spoglądając jej w oczy, wyszedł z namiotu, zostawiając wstrząśniętą Sakurę
samą.
Autor: Ikula
Rozdział jest niesamowicie interesujący ;) Poza tym trzyma w niepewności :) Jestem bardzo ciekawa jak to się potoczy. Czy dojdzie do bitwy? Mimo, że Sasuke też zależy na sojuszu to niczego nie jestem pewna. Poza tym zastanawiam się co takiego mógłby zażądać gdyby jednak przystał na ugodę? Jestem pewna, że byłoby to coś interesującego :D
OdpowiedzUsuńWizja bitwy rzeczywiście nie wyglądała zbyt zachęcająco :/ Nie spodziewałam się tego, że wojska Uchihy będą miały tak wielką przewagę :( Może zmiana taktyki wzmocni siły armii Sakury jednak to ciągle za mało :( Mam nadzieję,że Sasuke podejmie rozsądną decyzje.
Z niecierpliwością czekam na kolejną notkę :D
Pozdrawiam i życzę weny!
Dziękuję Ci za komentarz. Miło mi, że rozdział się podobał.
UsuńKolejny rozdział już 29 marca. Serdecznie zapraszam :D Będzie ciekawie, to mogę zapewnić.
Ja również pozdrawiam
Ikula
Piórko... powiedz mi, co ja mam tu do roboty, jak wszystko powiedziałam Ci na skype'ie? :p
OdpowiedzUsuńMoże jednak coś wymyślę..?
Podoba mi się ten rozdział. Bardzo. Przede wszystkim dlatego, że jest długi - a uwielbiam długie rozdziały - i zawiera tak dużo opisów. Zauważyłaś, że mam skłonność do przesadzania z opisami. Fakt. Ale to dlatego, że ubóstwiam je u każdej istoty na świecie.
(dobra, Sienkiewicza pomijam, okej? :p)
Poza tym... wartka akcja, która chyba nie przestanie mnie zadziwiać. Jak Tobie się to udaje? Napisać dużo, a jednocześnie nie zanudzić na śmierć? ^^ Dla mnie cały czas pozostaje to enigmą.
Co jeszcze... ach, wiem! To jest pierwsze opowiadanie, gdzie naprawdę żałuję, że to SasuSaku. Ikuto... <3 Ubóstwiam go. A zazwyczaj uznają mnie za wyznawcę Sasukeizmu (proszę nie mylić z SEKSUALIZMU, bo to nie jest to samo!), a tutaj chyba zmienię wyznanie. Strzeż się. W tym opowiadaniu życzę Saskowi śmierci :p
Czego nie zrobisz, i tak mam strzaskane serduszko. Biedny Ikuto...
Pozdrawiam serdecznie
Lisiak
Mi też jest szkoda Ikuto. Za każdym razem, gdy go tworzę, lubię bardziej. Jednak fabułę mam już zaplanowaną i nie przewiduję zmian, także... przykro mi.
UsuńCieszę się, że Ci się podobało. A sekret niezazudzenia czytelnika... to kwestia równowagi między opisami statycznymi, a dynamicznymi oraz dialogami. Wszystko przychodzi w swoim czasie. No i każdy może odbierać to inaczej ;)
Całuję
Ikula
Ech, no i cóż ja mam zrobić, skoro jestem z lekka do przodu, powiedz? ^^
OdpowiedzUsuńRozdział długi, treściwy i bez potknięć. Nie znalazłam żadnych błędów i odnowiłam pamięć. Popieram w pewnej mierze Lisiaka, bo chociaż ja również podaję się za taką, co stoi za Sasuke murem (o ile nie przesadza), tak teraz z lekka wymiękłam.
Już sama z siebie mam rozdwojenie jaźni. Ładnie to doprawiłaś, ładnie... jedna część woła to, druga tamto, a trzecia za chwilkę zestrajkuje i pójdzie na urlop.
Nie mogę być jeszcze pewna co do świata, który stworzyłaś. Co takiego wykreowała Twoja wyobraźnia? Co czeka mnie, jako czytelnika, oraz tytułowe SasuSaku, jako bohaterów? Przyznaję, wielka to dla mnie zagadka i z utęsknieniem czekam na jej rozwiązanie. ^^
Matane!
Co masz zrobić? Dać mi rozdziały! :p
UsuńRozdział FANTASTYCZNY! Masz talent, dziewczyno! ;p A ja za to nie zdradzam mojego Sasusia i nadal stoję murem za porządnym SasuSaku takiego z (miejmy nadzieję) kisami i scenkami miłosnymi. Rozumiem, że to będzie za równo miłość zakazana, jak i przemieszana z nienawiścią... Tylko nadal nie mogę pojąć jak Sakura się w nim zakocha. W końcu zabił jej ojca i w ogóle... Coś czuję, że kroi się coś większego. No, ale mam nadzieję, że rozwijanie w nich tego uczucia nie potrwa kilkanaście rozdziałów, bo mnie spieszno do kisów! Taak, wiem, że jestem walnięta i w gorącej wodzie kompana, ale co ja mogę? Taka ma zboczona natura x'D. Od teraz będę komentowała każdy rozdział, więc strzeż się *.* Ogólnie, to polubiłam Twój styl pisania :). Czekam na następny rozdział (kyaaa! Już w piątek!!).
OdpowiedzUsuńWeny życzę
Nowa czytelniczka - Wikuś Chan
Witam,
OdpowiedzUsuńrozdział świetny, Sakura spotkała się z Sasuke, jak widać siła wroga jest miażdżąca, ciekawe jakiej udzieli odpowiedzi na ten sojusz, zaczęła zmieniać taktykę swojej armii
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie